Najpierw był ateistą, ale później się ożenił. Teraz jest księdzem

2018-04-29 20:00:00(ost. akt: 2018-04-29 17:11:03)

Autor zdjęcia: Zbigniew Woźniak

Ten ksiądz jest wyjątkowy. Gdy mówi o rodzinie i o więzi małżeńskiej, nie można mu zarzucić, że nie ma o tym pojęcia. Z reguły księża nie mają żon. Janusz Gajdowski miał. Gdy zmarła, poświecił się Bogu. Miał wtedy 53 lata.
Janusz Gajdowski po skończeniu ósmej klasy poszedł do matki i powiedział, że nie będzie chodził do kościoła. Że tego nie czuje. Że nie wierzy w Boga. Że nie będzie nikogo oszukiwał. — Chodziłem z kumplami do kościoła, bo nie było wtedy żadnej galerii, w które można byłoby spędzać czas. Słuchałem, co mówią księża, ale to mi nie pasowało. W końcu powiedziałem: koniec — opowiada Janusz Gajdowski, ksiądz. — Gdy powiedziałem mamie, że nie będę już chodził na msze święte, powiedziała: „Nie jeden w rodzinie już taki był i się nawrócił”.

Odpowiedziałem, że ja się nie nawrócę. I to był koniec rozmowy. Mama mnie nie namawiała, żebym chociaż udawał. Nawet gdy byłem na pogrzebie, wszyscy klęczeli, a ja stałem. Byłem takim buntownikiem bez powodu. Ale nikt się na mnie nie skarżył. Miałem zawsze wzorowe zachowanie. Mało tego, kolega ze studiów był pewien, że jestem wierzący. Gdy dowiedział się, że jestem ateistą, nie mógł w to uwierzyć. Myślał, że jestem wzorowym katolikiem. Dużo robiłem dla innych.

Gdy chodził do podstawówki, marzył o oceanografii. Potem studiował na Politechnice Gdańskiej na Wydziale Elektroniki. Chciał zostać inżynierem. Zanim jednak się obronił, dużo w jego życiu się wydarzyło. O mały włos, a skreślono by go z listy studentów. Na szczęście los mu sprzyjał. Już na koniec liceum zaciągnął się do PZPR. Pracował i jakoś wiązał koniec z końcem. Po drugim roku studiów rozpoczął pracę i przeniósł się na studia wieczorowe.

W latach 80. ze znajomymi wyjechał pod namiot, do Zalesia pod Barczewem. W sierpniu, 13 w piątek, poznał Wiesławę, córkę księgowej, późniejszej kierowniczki ośrodka wczasowego. Nic jednak nie zaiskrzyło. Chociaż ich znajomość zaczęła się pikantnie. Gdy Janusz wracał do domu, w autobusie linii nr 14 zatrzymała go milicja. Przez strój, jaki miał.


Wiesława dowiedziała się o tym, że mnie zamknęli, i przybiegła, żeby mnie wyciągnąć. Milicjanci pili imprezowali przecież w Zalesiu… Kiedy przechodziła za moimi plecami, usłyszałem wewnętrzny głos: „To będzie twoja żona”. Wzruszyłem jednak ramionami, bo przecież byłem niewierzący. Z milicją niestety nic nie udało się załatwić. Dostałem kolegium w wysokości mojej miesięcznej pensji, a pracowałem jako woźny na uczelni. To było 7150 zł. To było 16 sierpnia.

Z Wiesławą zaczęło iskrzyć i to bardzo. Już 29 października wzięliśmy w Olsztynie ślub cywilny. Nie kościelny, bo przecież deklarowałem się jako niewierzący. Spotkaliśmy się z pięć razy i podjęliśmy taką decyzję. Trochę na wariackich papierach, ale nie żałuję.

Wiesława była wierząca, ale nie aż tak, żeby chodzić codziennie do kościoła. Szanowała to, że Janusz był niewierzący.


We wrześniu 1988 roku Janusz Gajdowski na stałe zamieszkał z żoną w Bartoszycach, w rodzinnym mieście Wiesławy. Od września 1989 zaczął pracować w szkole. — Wszystko zaczęło się dziać w ekspresowym tempie — opowiada ksiądz. — Poszedłem na teologię, której niestety nie skończyłem. Miałem tylko absolutorium. Ot, życie. Ale już po drugim roku teologii zacząłem nawet pracować w szkole jako katecheta. To był szok, bo facet, który nie chodził na religię, raptem zaczął jej uczyć. I to na całym etacie! Pan Bóg widocznie widział, jak mnie podejść.

Po 18 latach pracy zwolniłem się ze szkoły, bo nie mogłem dogadać się z dyrekcją. Chciałem pojechać do Irlandii do pracy. Ale dowiedział się o tym mój proboszcz z parafii i wysłał mnie do pracy… w drugiej szkole. Wtedy skończyłem teologię, w 2010 roku obroniłem dyplom. Po 20 latach od rozpoczęcia nauki. Żona niestety nie dożyła tego momentu…

W 2010 roku Wiesława pojechała do Stanów Zjednoczonych. Miała pomóc bratanicy w opiece nad dziećmi. — Wróciła po trzech miesiącach. Gdy ją zobaczyłem na lotnisku, aż się przeraziłem, bo tak źle wyglądała. Bardzo schudła. Żartowała, że to przez amerykańskie jedzenie — wspomina ksiądz Janusz. — Poszliśmy do lekarza. Od razu trafiła na oddział. Stwierdzono raka przełyku. Po dwóch miesiącach od diagnozy odeszła. Zmarła 21 września, na świętego Mateusza. A ślub braliśmy właśnie w kościele św. Mateusza w Starogardzie Gdańskim, w moim rodzinnym mieście. Zmarła w ostatnim dniu Nowenny Pompejańskiej, w której ją powierzałem Bogu.

Po jej śmierci, po tygodniu usłyszałem znowu głos: będziesz kapłanem. Moi znajomi, gdy na mnie patrzyli, też mówili: on pójdzie na księdza. Czuli to. Ja nie do końca, ale postawiłem jeden warunek. Powiedziałem Bogu, że jeżeli o moim powołaniu powiedzą mi trzy osoby, których nie znam, zacznę rozeznawać, czy to jest głos Boga. Pierwszą z tych osób był biskup Jacek Jezierski. W rozmowie telefonicznej przepraszał, że nie był na pogrzebie żony. Mówił, że gdy się dowiedział, że Wiesława odeszła, pomyślał, że mnie wyświęcą. Potem przestałem liczyć, ile osób mi to mówiło. Ale nie słuchałem ludzi. Rozeznawałem dalej. Głos wewnętrzny, czyli Bóg powiedział, że nie musi nikomu mówić, że mnie powołuje. To sprawa między nami.

Janusz Gajdowski do seminarium wstąpił, gdy miał 53 lata. — Seminarium wtedy obchodziło swoje 447-lecie, więc razem mieliśmy 500 lat — opowiada ksiądz. — Czułem się tam jak na Hawajach. Codziennie wystawiano tam Najświętszy Sakrament. Chodziłem i przez godzinę byłem z Panem Jezusem. Przecież to Słońce Sprawiedliwości! To było dla mnie dobre. Klerycy mieli ubaw ze mnie, nazywali mnie infułatem. W Wilnie nawet nabrał się na to ksiądz, u którego nocowaliśmy. Podbiegł do mnie i całował mnie po rękach. Ubaw klerycy mieli po pachy. To było prawdziwe studenckie życie. Pamiętam też, że uciekałem z zajęć, z muzyki. Stary dureń był ze mnie, bo razem z „młodymi” szedłem opłotkami, żeby nie spotkać wykładowcy. A profesor, mój rocznik zresztą, i tak zaraz przyszedł do pokoju i zaprosił na zajęcia. To był wspaniały czas. Zresztą niczego w życiu nie żałuję. Jestem przekonany, że Bóg sprawia, iż jest ono najlepsze z możliwych.

Co jeszcze przed księdzem Januszem?
— Nie rozważam tego. Osiem dni po ślubie kościelnym dostałem słowo: bądź czysty, a ja będę cię posyłał — podkreśla ksiądz Janusz. — Stawiam na łaskę Bożą, na otwarcie się na Boga. Wtedy mogę komuś pomóc. Moje doświadczenie życiowe też jest ważne, ale bez Boga nic bym nie zrobił. Jezus Chrystus jest moim jedynym Panem i Zbawicielem.

AR

Komentarze (76) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. QQQQ #2501919 | 88.156.*.* 15 maj 2018 10:54

    Witam. Czy wie ktoś może jak ma na imię ta miła Pani, która pomaga w tym Kosciele. Miedzy innymi przygotowuje ołtarz przed Mszą Świętą?

    odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (2)

    1. JaBol #2501819 | 79.188.*.* 15 maj 2018 09:25

      Też kiedyś zostanę księdzem u Zapadki, tam to mają klawe życie. Nawet nie będę czekał do 50-tki

      Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

    2. The Allah #2499629 | 89.229.*.* 11 maj 2018 16:11

      I to ma byc przedstawiciel boga?

      Ocena komentarza: warty uwagi (4) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (2)

      1. kasia #2498579 | 85.148.*.* 9 maj 2018 23:07

        Fenomenalne- był ateistą, mężem a teraz księdzem. Zostaje kim chce bo ma siura a kobieta dlaczego nie może zostać księdzem? Dlatego odeszłam od kościoła.

        Ocena komentarza: warty uwagi (11) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

        1. karambiko #2498433 | 83.6.*.* 9 maj 2018 17:55

          ja też zostanę księdzem jak mój dziadek i tata-hura!

          Ocena komentarza: warty uwagi (15) odpowiedz na ten komentarz

        Pokaż wszystkie komentarze (76)