"Łączy nas krew, ale to zdecydowanie za mało". Historia adoptowanego Pawła

2018-04-13 20:13:25(ost. akt: 2018-04-13 21:06:42)
Zdjęcie jest tylko ilustracją do tekstu

Zdjęcie jest tylko ilustracją do tekstu

Autor zdjęcia: Pixabay

Nie zawsze adopcja kończy się happy endem. Bywa, że szukając biologicznej matki, można więcej stracić niż zyskać. Przede wszystkim kochający dom. Ostatnio pisaliśmy o szczęśliwych zakończeniach. Po naszych publikacjach odezwał się do nas Paweł, który opowiedział nam swoją smutną historię.
W dzieciństwie niczego mu nie brakowało. Matka bardzo go kochała, ojciec też go wspierał. Paweł mówi, że miał szczęście. Jednak brakowało mu kilku puzzli, żeby ułożyć swój świat. Był adoptowanym dzieckiem.

— Nigdy nikt nie ukrywał tego przede mną — opowiada Paweł z Olsztyna. — Ale nigdy też nie dano mi odczuć, że nie byłem z moją rodziną adopcyjną od początku. Adoptowano mnie, gdy miałem dwa lata. Zawsze jednak byłem ciekawy, kim jestem. Chociaż może to nie do końca jest ciekawość, ale jakaś wewnętrzna siła, mus… Dlatego chciałem poznać moich biologicznych rodziców. Jednak nie dlatego, że szukałem miłości, pieniędzy czy spadku. Po prostu chciałem poznać kawałek siebie, który był tajemnicą. I poznać kobietę, która mnie urodziła. Ja nawet nie czułem do niej żalu. Ba, byłem jej nawet wdzięczny, że mnie nie wyskrobała albo nie wyrzuciła na śmietnik. Dała mi życie, a to przecież dużo.
Rodzicom adopcyjnym natomiast jestem wdzięczny za to, że pokochali zupełnie obce dziecko. Że pokochali mnie, a nie musieli. Że dali mi fajny dom.
Paweł zaczął szukać biologicznej rodziny, gdy miał 18 lat. Bo dopiero, gdy człowiek osiąga pełnoletność, może zajrzeć w „swoje akta”. Gdy poszedł do urzędu, okazało się, że to nie jest takie łatwe.

— Urzędnik powiedział mi, że nie ma dokumentów, bo zostały zniszczone. Ręce mi opadły — wspomina Paweł. — Urzędnik radził mi też, żeby nie drążył tematu. Dodał, co mnie załamało, że „nie miesza się w gównie, które nie śmierdzi”. Po tych słowach nie potrafiłem się otrząsnąć. Załamałem się i przez kilka lat nie szukałem nikogo. Ale cały czas ta ciekawość we mnie siedziała. I po latach znowu zacząłem drążyć temat. Zaczęła się już era cyfryzacji, więc było mi łatwiej. Wypełniłem formularz w internecie z prośbą o uzyskanie aktu urodzenia. W odpowiedzi zadzwoniła do mnie pani z pytaniem, czy chcę akt wraz z kompletem dokumentów urodzeniowych. Zdębiałem! Oczywiście, że chciałem! Skąd one się wzięły, jakim cudem znalazły? Po kilku dniach listonosz przyniósł mi to, na co czekałem przez tyle lat. Nie mogłem się doczekać, nie spałem w nocy, a serce bardzo mi waliło. Znalazłem w końcu kawałek siebie. W akcie widniały dane matki i ojca: Janiny i Szczepana. Zacząłem więc szukać osób, które miały te nazwiska. Znalazłem ojca, a właściwie tak mi się wydawało. Gdy pojechałem do Torunia, gdzie mieszkał, natknąłem się na jego córkę. Czyżby to była moja siostra? Gdy ją zobaczyłem, o mały włos się nie przewróciłem. To była dziewczyna, z którą bawiłem się przez całe dzieciństwo na podwórku. Okazało się, że przyjeżdżała do tej samej miejscowości, gdzie mieszkali moi dziadkowie. W bloku obok miała swoich. To zbieg okoliczności, a może jakiś znak? Pokazałem jej mój akt urodzenia i dane ojca. Byliśmy w szoku, jaki świat jest mały. Gdy spotkałem się ze Szczepanem, czyli z moim domniemanym ojcem, radość minęła. Mówił, że nie jest moim tatą. Nie był też do mnie podobny. Czułem, że coś tu nie gra. Rozmowa się nie kleiła, Szczepan nie chciał rozmawiać. Nie potrafił też wytłumaczyć, dlaczego figuruje w akcie urodzenia. Ta sytuacja pokazała mi, że z każdego można zrobić ojca. Nawet z prezydenta. Urząd nie weryfikuje tego, co powie matka dziecka.

Paweł nie poddał się. Wręcz przeciwnie — zaczął coraz bardziej drążyć temat. Wiedział, że urodził się w Toruniu i że tam mieszka jego biologiczna matka. Poznał też ulicę. Dokładnego adresu nie znał.

— Przeszukałem cały internet, nic nie pomogło — opowiada Paweł. — Niezastąpiona okazała się książka telefoniczna. Znalazłem nazwisko i adres. Niby wszystko się zgadzało, ale… to nie była moja matka. To była kuzynka. Byłem już krok bliżej. Spotkałem się z nią i dowiedziałem się, że mam cztery siostry. Trzy są młodsze, jedna starsza. Była miła, ale później, gdy chciałem się z nią kontaktować, nie odbierała ode mnie telefonów. Ale nie poddałem się. Napisałem więc na jednym z portali społecznościowych, że w Toruniu szukam matki. Mój post został udostępniony setki razy. W ciągu 37 minut znalazłem rodzinę. Moc internetu jest wielka! Po tak krótkim czasie odezwała się do mnie dziewczyna, która podejrzewała, że jest moją siostrą. Po tygodniu spotkałem się ze wszystkim siostrami. Widziały we mnie ojca. Okazało się, że byliśmy podobni. Niestety on już nie żyje… Miał problemy z sercem. Ja też mam. Dziś jest mi łatwiej, bo gdy idę do lekarza, mogę powiedzieć, że „mam to po ojcu”. Kiedyś nie miałem takiej wiedzy.

Rodzicom adopcyjnym Paweł nic nie mówił o szukaniu biologicznej rodziny. Podświadomie czuł, że to może być dla nich cios. Matka adopcyjna już nie żyje. Zmarła zanim poznał biologiczną.

— Gdy zamykałem wieko jej trumny, emocje nie były tak silne, jak te przed spotkaniem kobiety, która mnie urodziła. Nie potrafiłem sobie tego wytłumaczyć, ale tak czułem — zdradza Paweł. — Zanim się spotkaliśmy, napisałem list. Opowiedziałem w nim o sobie i poprosiłem, żeby siostry przekazały go mamie. Gdy go przeczytała, rozpłakała się i na dwie godziny zamknęła się w łazience. Potem, jak się dowiedziałem, była tak szczęśliwa, że pół osiedla wiedziało, że jej syn się znalazł. Gdy się spotkaliśmy, łatwo nie było. Nie chciała powiedzieć mi całej prawdy. Utrzymywała, że moim ojcem jest Szczepan, co na pewno nie było prawdą. Mam o to do niej żal, bo nie lubię niedopowiedzeń. Dla mnie czarne jest czarne. Matka jednak cały czas mówiła, że wie, z kim poszła do łóżka i żeby nie drążyć tematu. Łatwo policzyć, że urodziłem się dziewięć miesięcy po sylwestrze. Podejrzewam, że doszło do zdrady. Matka ukrywała ciążę. Tylko że to nie Szczepan jest ojcem… Zaraz po narodzinach matka oddała mnie do domu dziecka. Mój biologiczny tata nigdy się nie dowiedział, że jestem. Odszedł od matki przed moimi urodzinami. Wiem jednak, że zawsze pragnął mieć syna. Zmarł, gdy miałem trzydzieści lat. To przykre, bo przez ten czas nie wiedział, że istnieję.

Rozmowy z matką biologiczną nie były łatwe. Mógł zrozumieć, że chciała ukryć ciążę ze zdrady. Do tej pory jednak nie może pojąć, że można porzucić dziecko. Dziś sam ma córkę i jest to dla niego niewyobrażalne.

— Kiedy zapytałem, dlaczego nie odwiedzała mnie w domu dziecka, usłyszałem: „bo dzieci w domu dziecka to patologia”. To zabolało mnie najbardziej — mówi Paweł. — Dziecko nie jest nigdy niczemu winne. Ono samo z siebie tam nie trafia. Miałem dwa lata, gdy zostałem adoptowany. Przez ten czas byłem bezbronny. Później miałem wspaniały dom. A moja biologiczna matka przebalowała cały majątek…

Przyszedł czas, że adopcyjnej rodzinie musiał powiedzieć, że znalazł matkę.

Usłyszałem, że albo oni, albo my — zdradza Paweł. — Nie mogli zrozumieć, że ta sytuacja nic nie zmienia. Że ja nie chciałem wybierać. Bardzo kochałem całą rodzinę, ojca przede wszystkim. Ale niestety wszyscy się ode mnie odwrócili. Dosłownie wszyscy. Kuzyni, ciocie, wujkowie, a przede wszystkim ojciec. Od dwóch lat nie mam z nim kontaktu. Nie mogę tego zrozumieć, bo to, że rodzina adoptuje dziecko, musi być świadoma, że będzie ono szukało swoich biologicznych rodziców. Nie z potrzeby miłości, ale z chęci poznania swojej historii. Po prostu.

Odnaleziona rodzina też się od niego odwróciła.

— Okazało się, że łączy nas krew, ale to zdecydowanie za mało. Jesteśmy dla siebie obcymi ludźmi — dodaje Paweł. — Dziś nie mamy kontaktu. To, że się pojawiłem, przewróciło ich życie do góry nogami. Dziś mogę powiedzieć, że za poznanie moich korzeni zapłaciłem bardzo wysoką cenę. Sam spędzam święta, ale mimo wszystko wysyłam życzenia. Jak dotąd nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Czy żałuję? Nie. Chyba tak po prostu musiało być. Wiem przynajmniej, kim jestem.

ar

Komentarze (12) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Panie Pawle #2484113 | 89.228.*.* 13 kwi 2018 23:53

    Myślę, że zabrakło rozmów, szczerych i długich, nie z Pana winy, po prostu rodzina adopcyjna na wieść, że odnalazł Pan rodzinę biologiczną- zacięła się w sobie. A to błąd, bo nie dali Panu szansy wyjaśnić, że to tylko ciekawość, że chce Pan wiedzieć o chorobach rodzinnych, o korzeniach, o przyczynach, dlaczego przeznaczenie rzuciło Pana w zupełnie inną rodzinę. Nie oceniam Pana matki biologicznej, lepiej, że oddała, niż zabiła, ale nią proszę sobie tez głowy nie zawracać. Potrzeba czasu, żeby rodzina adopcyjna dojrzała do wiadomości o Pana pochodzeniu, proszę dać im czas, wszystko się ułoży, a przeszłość zostawić za sobą.

    Ocena komentarza: warty uwagi (21) odpowiedz na ten komentarz

  2. cień #2484234 | 88.199.*.* 14 kwi 2018 10:58

    szacun wielki za wytrwałość w poszukiwaniach. Ty postąpiłeś i wybrałes własciwie.. Niestety to niedojrzałośc Rodziny zaskutkowała brakiem kontaktu.. Jakby nie patrzeć i tak zyskałeś- Miałeś Rodzinę kiedy była najbardziej potrzebna- a teraz znasz swoje korzenie.. i tego się trzymaj! Powodzenia!

    Ocena komentarza: warty uwagi (18) odpowiedz na ten komentarz

  3. Ja #2484053 | 91.8.*.* 13 kwi 2018 21:20

    Smutna historia ale prawdziwa. Panie Pawle głowa do góry pan nie jest niczemu winien.

    Ocena komentarza: warty uwagi (16) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (2)

    1. Anka #2484108 | 83.31.*.* 13 kwi 2018 23:44

      Panie Pawle , przykro mi że tak to się wszystko ułożyło. Dziwię się rodzinie adopcyjnej ( tacie ) że tak pana potraktował. To że odnalazł pan swoją rodzinę niczego nie powinno zmienić . Tatą się jest na dobre i złe dlatego tym bardziej nie rozumiem reszty rodziny. Poczuli się zdradzeni to dziecinada. Dziwię się że nikt nie przemówił do rozsądku tacie. Życie jest chwilą , szkoda życia na waśnie .Jest pan dorosłym mężczyzną , nawet jeśli by pan utrzymywał kontakt z obiema rodzinami to cóż w tym złego . Panie Pawle , życzę powodzenia i wierzę że to się z czasem ułoży . Pozdrawiam

      Ocena komentarza: warty uwagi (13) odpowiedz na ten komentarz

    2. Lila #2485486 | 176.221.*.* 16 kwi 2018 15:53

      Najgorsze co mnie uderzyło to to ,że prawdziwa matka stwierdziła że dzieci z domu dziecka to patologia.Przecież to jej rodzone dziecko,które sama oddała.to nic nie warta kobieta.Dałabym sobie spokój z tą kobietą bo to ona jest patologią.

      Ocena komentarza: warty uwagi (11) odpowiedz na ten komentarz

    Pokaż wszystkie komentarze (12)