Tomasz Ciachorowski: To tu, w Olsztynie, nabrałem wiatru w żagle i pewności [WYWIAD]

2018-03-18 16:05:28(ost. akt: 2018-03-18 20:12:56)
Tomasz Ciachorowski

Tomasz Ciachorowski

Autor zdjęcia: Wojciech Jarycha

Inżynier z aktorskim talentem czy aktor z inżynierskim spojrzeniem?! Z Tomaszem Ciachorowskim, aktorem teatralnym i telewizyjnym, rozmawia Agnieszka Porowska
— Jesteś znanym aktorem, widzimy cię w najpopularniejszych serialach, ale twoja droga do aktorstwa była nieoczywista.
— Aktorstwo nie fascynowało mnie od zawsze. Dopiero w czasie studiów na Politechnice Gdańskiej postawiłem swój pierwszy krok na scenie. Związałem się z amatorskim teatrem, który działał przy hufcu ZHP Gdynia. I to właśnie tam połknąłem aktorskiego bakcyla. Grupę prowadziła moja serdeczna koleżanka Karina. To ona zachęciła mnie do tego, żebym porzucił karierę projektanta napędów okrętowych i pomyślał o aktorstwie.

— I właśnie po to przyjechałeś do Olsztyna?
— Właściwie przyjechałem jako osoba towarzysząca. Karina miała już za sobą kilka nieudanych prób dostania się do szkół aktorskich.... Warszawa, Kraków, Wrocław. Olsztyn i Studium im. Sewruka miał być jej ostatnim podejściem. Przekonała mnie, żebym wziął udział w tych egzaminach razem z nią.
Co prawda nie wiązałem jeszcze wtedy swojej przyszłości z aktorstwem. Traktowałem wówczas teatr wyłącznie jako hobby, ale za jej namową przygotowałem kilka tekstów i podszedłem do egzaminu. To był 2005 rok. No i nieoczekiwanie to ja się dostałem, ona nie.

— Byłeś wcześniej w Olsztynie?
— Nie, to była moja pierwsza wizyta. Pamiętam, że gdy w czerwcu 2005 roku wysiadłem na dworcu głównym, trochę się rozczarowałem, mówiąc delikatnie. Ale gdy udaliśmy się z Kariną w okolice teatru i przespacerowaliśmy się po Starym Mieście, a później do kolejnych etapów egzaminu przygotowywaliśmy się, leżąc nad Jeziorem Długim, to byłem już Olsztynem zauroczony.
To jedno z takich miast, które zyskuje przy bliższym poznaniu.
Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że spędzę w nim kolejne 3 lata swojego życia. Nawet gdy ogłoszono wyniki i okazało się, że jestem na liście przyjętych, to nie byłem jeszcze w stu procentach zdecydowany na ten krok. Jak gdyby nigdy nic wróciłem do swoich obowiązków w Gdańsku i dopiero we wrześniu, choć bez szczególnej euforii, raczej kierowany ciekawością, zakładając, że po tygodniu może dwóch wrócę do Trójmiasta, spakowałem jedną małą torbę i przyjechałem.

— Czyli Olsztyn miał być chwilowym kaprysem świeżo obronionego inżyniera? Co na to rodzice? Nie bali się, że syn okaże się wiecznym studentem?
— Oprócz Kariny absolutnie nikt nie wiedział, że ja do tych egzaminów w ogóle podszedłem. Nikomu o tym nie powiedziałem. Dopiero tydzień przed rozpoczęciem nauki przyznałem się do wszystkiego rodzicom. Powiedziałem: „Co prawda jadę tam, ale spokojnie, jestem pewien że niedługo wrócę”. Rodzice przyjęli to z zaskoczeniem, ale nie próbowali mnie od tego odwieść. Bali się tylko, że jak wyjadę, to nie obronię magisterki, która jeszcze wtedy nade mną wisiała. Magistrem zostałem, będąc już na... pierwszym roku studium aktorskiego (śmiech).

— Mówiłeś, że zaraz wrócisz, ale nie wróciłeś...
— Tak, szkoła mnie dosłownie wessała! Dziesięć lat minęło odkąd ją skończyłem i z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że były to najpiękniejsze lata mojego prawie 40-letniego życia. Niesamowicie się tu rozwinąłem.
Do Olsztyna trafiłem jako osoba nieśmiała, skryta i wycofana. I tu nabrałem wiatru w żagle. Zacząłem w siebie wierzyć. Zauważyłem, że coraz lepiej czuję się na scenie. Nawiązałem też piękne przyjaźnie, które trwają do tej pory. Z większością mojego roku wciąż utrzymuję regularny kontakt.

— Organizujecie jakieś zjazdy w Olsztynie?
— Raz na jakiś czas. Zawsze chętnie tu wracam. Ostatnio byłem w Olsztynie na zjeździe absolwentów we wrześniu 2016 roku, gdy Studium u Sewruka kończyło 25 lat. Przyjechaliśmy z różnych stron Polski spotkać się profesorami, aktorami i zobaczyć jak wygląda teatr po remoncie. Część mojego roku mieszka tak jak ja w Warszawie. Mój rocznik miał dużo szczęścia, bo po dyplomie wszyscy bez wyjątku dostaliśmy pracę w zawodowych teatrach. Na roku było 12 osób. Rozjechaliśmy się po całym kraju... Zakopane, Cieszyn, Rzeszów, Płock, Kielce. Ja wspólnie z dwiema koleżankami i kolegą dostałem pracę w Zielonej Górze. Traktowałem to wówczas jako duży sukces!

— Byłeś najstarszy na roku, już z pewnymi studenckimi doświadczeniami. Nie czułeś się w swojej grupie źle?
— Tak samo leciwych jak ja było tam jeszcze kilku adeptów. Tylko połowa z nas podjęła naukę w studium od razu po maturze. Rozrzut w naszej grupie pod względem wieku był niemały. Ja np miałem wtedy 25 lat, ale wśród nas było też przecież kilku 18-latków. Mimo to tworzyliśmy zgrany, choć bardzo różnorodny team. Być może dlatego, że zdecydowana większość z nas nie pochodziła z tych stron. Z Warmii i Mazur były tylko dwie koleżanki, jedna z Ostródy, a druga z Lidzbarka Warmińskiego. Pozostali byli „uchodźcami” z odległych województw i mieli mentalność tzw. słoików. Dobrze się więc czuli w towarzystwie innych przesiedleńców.

— Gdzie was najczęściej można było spotkać?
— Najbardziej upodobaliśmy sobie BoomTown. To nieistniejący już klub przy teatrze. W środy po elementarnych zajęciach aktorskich zawsze chodziliśmy tam całym rokiem na reggae party. Najwięcej jednak czasu spędzaliśmy w restauracji Teatralnej u pani Jagódki. Po zajęciach, próbach, a potem spektaklach to tam najczęściej odreagowywaliśmy do późnych godzin nocnych napięcia związane z nauką, ale również topiło się tam w piwie wiele rozczarowań które są nieodłącznie wpisane w ten zawód.

— Gdańsk, Olsztyn, Zielona Góra, a teraz Warszawa. Czujesz, że otworzył się przed tobą wielki świat?
— Ten świat, jaki się przede mną otworzył, wcale taki wielki — jak się okazało — nie jest. Czasem wręcz wydaje się być małą piaskownicą. Na pewno Warszawa i praca przed kamerą w popularnym serialu daje aktorom szansę zaistnienia w tym świecie. Człowiek staje się rozpoznawalny. Ale staram się pamiętać, że aktor szkoli swój warsztat głównie w teatrze.
Gram na deskach Teatru Capitol i Teatru Scena Prezentacje na Woli. Wspólnie z aktorami trochę starszymi ode mnie pokazujemy też w rożnych miastach w Polsce spektakl „Ranny ptaszek”. Może w niedalekiej przyszłości odwiedzimy też Olsztyn. Nie porzuciłem teatru dla seriali.

— Teraz Grasz w „M jak miłość”, ale to „Majka” dała ci popularność...
— Tego całego celebryctwa doświadczyłem dopiero, kiedy serial się... skończył. Podczas pracy na planie nie mieliśmy kompletnie świadomości, że to aż tak popularna telenowela. To znaczy teoretycznie wiedzieliśmy, że serial śledzi prawie cztery miliony widzów, ale w praktyce nie odczuwaliśmy tego, bo siedzieliśmy po kilkanaście godzin dziennie w hali zdjęciowej. Dopiero po dwóch latach, gdy skończyliśmy zdjęcia, okazało się, że ten serial przyniósł mi rozpoznawalność, o którą w żaden sposób nie zabiegałem.
Oczywiście dzięki znajomości z „Majką” mogłem liczyć na więcej propozycji zawodowych. Sukces tego serialu otworzył mi wiele drzwi i zapoczątkował wiele wydarzeń w moim życiu, których, z wyjątkiem kilku nietrafionych wyborów, nie żałuję.

— Teraz w „M jak miłość” nie grasz już tak sympatycznego chłopaka jak wcześniej. Zaczepiają cię jeszcze w kolejkach? Proszą o autografy?
— W Warszawie moja twarz, mimo że kojarzona z telewizora, wtapia się w morze innych twarzy. To m.in. różni Warszawę od Krakowa. Tam byłem często pozdrawiany na ulicy przez obcych mi ludzi, a w stolicy nikt na nikogo praktycznie nie zwraca uwagi.
Poza tym od ostatniego odcinka „Majki” minęło już kilka lat, a to roli Michała Duszyńskiego zawdzięczam największy rozgłos. Wszystko to już na szczęście trochę okrzepło, kurz wokół tego serialu zdążył już opaść.
Oczywiście jak wyjadę ze stolicy, to wokół mnie jest więcej zaciekawionych spojrzeń i komentarzy pod moim adresem. Ale mimo że gram teraz niezbyt lubianą postać, to ludzie w rozmowie w cztery oczy raczej się do tego nie odnoszą. Nikt mi prosto w twarz nie okazuje antypatii.
Wiem jednak, że aktorzy zawsze w jakimś stopniu są utożsamiani przez widzów z bohaterami, których grają, więc niewykluczone, że za moimi plecami ktoś czasem obgada serialowego Artura, a mnie wraz z nim (śmiech).

— Gdzieś przczytałam, że marzy ci się spotkanie z Kasią Nosowską...
— Oj tak, dużo bym dał, żeby móc spędzić choćby godzinę w jej towarzystwie. Kasię Nosowską adoruję od wielu, wielu lat. „Zakochałem się” w niej już jako nastolatek. Wokal, teksty i osobowość. Bezpretensjonalna i tak autentyczna, że aż pospolita. Pięknie opisuje, a potem wyśpiewuje smutek, jakim podszyte jest nasze życie. Jej teksty, jak żadnego innego współczesnego autora, rezonują z moim wyobrażeniem o świecie.

— Jesteś człowiekiem refleksyjnym?
— Na pewno nie jestem duszą towarzystwa. Z drugiej strony jestem optymistą. Czy to się w ogóle da pogodzić? (śmiech) Optymistyczny introwertyk nietryskający entuzjazmem...

— Brzmi ciekawie, ale coachem byłbyś chyba słabym...
— Zdecydowanie. Choć wydaje mi się, że potrafię czerpać z życia to, co najlepsze. Mimo wszystko kolekcjonuję tylko pozytywne wspomnienia z przeżytych już dni. To, co złe, szybko wyparowuje mi z głowy. Natomiast żeby na każdym kroku wykrzykiwać, jakie życie jest piękne? Nie, to nie dla mnie.

— Nosisz dość ciekawe jak na aktora nazwisko. Aż samo się nasuwa, żeby skrócić je do ciacha. Nominowano cię do Telekamer i do Viva Najpiękniejsi, ale nie zawsze byłeś postrzegany jako przystojniak. Po sieci krążą stare zdjęcia...
— Można zapytać moich kolegów z Olsztyna, którzy mnie znali 10 lat temu, że do adonisa było mi raczej daleko. Mówiono o mnie oczywiście ciacho lub ciasteczko, ale tylko i wyłącznie z uwagi na moje nazwisko. Ta ksywka przykleiła się do mnie już w przedszkolu i nie miało to nic wspólnego z moją atrakcyjnością lub jej brakiem.

— Nie oszukujmy się, wygląd w zawodzie aktora jest ważny. A twoja metamorfoza wyraźna. Mówi się o tobie jako o biegaczu. To sport stoi za tą przemianą?
— To fakt. Żyję aktywnie, uprawiam dużo sportu. Od jakiegoś czasu o wiele więcej niż kiedyś. I nie chodzi tylko o to żeby wymodelować swoje ciało, ale też żeby zacząć inaczej myśleć. Może po prostu ludzie, którzy zbliżają się do czterdziestki, tak już mają ( śmiech).
Mówię tu o pewnym fundamentalnym przewartościowaniu, jakie się na pewnym etapie życia dokonuje. Teraz np. staranniej niż kiedyś dobieram rozrywki i wszelkie aktywności. Towarzyszy mi też coraz częściej świadomość, że moje ciało jest moim narzędziem, które wykorzystuję w swojej pracy. Muszę je zatem szanować, starać się, aby te wszystkie podzespoły, które składają się na to ciało, były jak najbardziej sprawne.

— Masz w tym roku w planach jakiś maraton?
— Mam plan pobiec w czerwcowym maratonie w mazurskim Gałkowie. Organizuje go moja przyjaciółka, która mnie do tego namówiła. Już zadeklarowałem swój start, więc byłoby trochę nieelegancko teraz się wycofać. Trochę się stresuje, bo to będzie mój debiut na tak długim dystansie.

— Inżynier, aktor, biegacz, ale tancerz to chyba z ciebie słaby?
— Chodzi ci o mój występ w Tańcu z Gwiazdami?! No cóż... zanim się rozkręciłem, to już musiałem pożegnać się z programem.

— Czego zabrakło? Pewności siebie? Zdrowia? Szczęścia? A może talentu?
— Na swoje usprawiedliwienie powiem, że podczas prób ten walc, zdaniem mojej partnerki, wychodził mi nadspodziewanie dobrze. Ale podczas nagrania, a to była transmisja na żywo, towarzyszył mi tak ogromny stres, że nogi zaczęły mi się plątać, kroki mylić, a w oczach pojawiła się trwoga i panika. Choć te marne trzy punkty które dostałem od Iwony Pavlović trochę mnie rozczarowały... Olsztynianka nie przymknęła oka na moje niedomagania. Nic po znajomości (śmiech).

— Wystąpiłbyś jeszcze raz?
— Chyba nie.

— Ale nie obraziłeś się na programy telewizyjne. W wiosennej ramówce zobaczymy cie w programie Agent Gwiazdy.
— Zgadza się. Do tej pory zostało nagranych 12 odcinków, 13 rozstrzygający będzie nagrany wiosną. Gra toczyła się w Hongkongu i na wyspie Bali. Razem ze mną wzięło w niej udział 13 osób związanych z show biznesem: muzyków, sportowców, aktorów, celebrytów. Mam nadzieję, że pomimo brutalnych reguł tej gry zyskamy sympatię widzów. Okazaliśmy się bardzo zgraną ekipą.

— Powiesz mi w tajemnicy, kto jest agentem? Nikomu nie zdradzę.
— Wszystko w swoim czasie. Zapraszam do tropienia agenta razem z nami.




Komentarze (6) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Ala #2471815 | 155.136.*.* 27 mar 2018 10:28

    Moj syn Tomeczek lepiej gra!!

    odpowiedz na ten komentarz

  2. Wenerolog #2465871 | 37.47.*.* 19 mar 2018 08:58

    Co on złapał w Olsztynie ?????

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz

  3. 12 groszy #2465770 | 81.190.*.* 18 mar 2018 23:20

    nie zapomnijcie, że dzisiaj w nocy, godzinę po 2:00, zegary powinny wskazywać 3:00

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-4) odpowiedz na ten komentarz

  4. Edward #2465747 | 88.156.*.* 18 mar 2018 22:16

    Z niego taki aktor jak ze mnie...trakorzysta. Zal faceta i tyle a ambicje ze ho ho.... Moja corka lepiej gra. Zero wyrazu i swojej prawdziwej twrzy za bardzo niby przezywa

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-6) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (2)

    1. Babcia Hela #2465744 | 88.156.*.* 18 mar 2018 22:09

      cyt Krzysztof Sachs: blog "Wszystko co najwazniejsze" "klasa kreatywna – naturalne koło zamachowe nowoczesnych miast, potrzebuje do swojego rozwoju trzech czynników: Talentu, Tolerancji i Technologii. Według przytoczonych przez Bendyka badań, liderem w Polsce, jeśli chodzi o odsetek klasy kreatywnej (uczeni, inżynierowie, artyści, ale także kadra menadżerska) w stosunku do wszystkich czynnych zawodowo, jest Warszawa, w której współczynnik ten wynosi 50 proc. Zaskakująca jest druga pozycja Rzeszowa, gdzie już 31 proc. ogółu pracujących można zaliczyć do klasy kreatywnej. Postrzegający siebie jako lider innowacyjnej gospodarki Wrocław z wynikiem 28,5 proc. zajmuje dopiero szóste miejsce, ustępując jeszcze Krakowowi, Poznaniowi i Olsztynowi."

      Ocena komentarza: poniżej poziomu (-3) odpowiedz na ten komentarz

    Pokaż wszystkie komentarze (6)