O jego odkryciu mogliby uczyć się studenci na całym świecie. Świat go nie zauważył, a Olsztyn... zapomniał

2018-01-12 18:00:30(ost. akt: 2018-01-12 19:18:38)
Sławomir Gonkowski na grobie bakteriologa Wacława Błażeja Orłowskiego

Sławomir Gonkowski na grobie bakteriologa Wacława Błażeja Orłowskiego

Autor zdjęcia: Zbigniew Woźniak

O jego odkryciu mogliby uczyć się studenci na całym świecie. Jednak tak się nie stało. Dlaczego? Do dziś pozostaje to zagadką. Jedno jest pewne: bakteriolog dr Wacław Orłowski zmarł w Olsztynie. 3 lutego minie 150. rocznica urodzin lekarza.
— Kolekcjonuję starodruki i pewnego dnia natknąłem się na książkę Odona Bujwida o wściekliźnie. To pionier szczepień w drugiej połowie XIX wieku w Polsce — opowiada dr hab. nauk weterynaryjnych Sławomir Gonkowski, prof. UWM, który wykłada m.in. historię weterynarii. — Zaskoczyła mnie informacja o Wacławie Błażeju Orłowskim, 24-letnim studencie medycyny Uniwersytetu Warszawskiego, który 15 marca 1892 roku wygłosił w Warszawie odczyt.


Jednak Orłowski był pierwszy, zrobił to 11 lat wcześniej niż Włoch. Zaintrygowała mnie ta historia. Młody student, Polak, przedstawił światu tak ważne odkrycie i zostało ono zapomniane. Dlaczego ciałka nie noszą nazwiska Polaka?


— Jednak Orłowski nie dostał żadnej odpowiedzi z Instytutu Pasteura. Dlaczego? To jest zagadka — mówi Sławomir Gonkowski i snuje domysły: — Może z powodu młodego wieku? Wacław Błażej Orłowski był wtedy jeszcze studentem. Może nie pomógł mu fakt, że pochodził z Polski, a Polska, wówczas pod zaborami, nie była centrum naukowym.

— A może była to przypadkowa niedbałość jakiegoś pracownika, który zlekceważył list Polaka? — pytam.

— Mogło tak być, choć to trochę dziwne, bo mentor i promotor Orłowskiego, Odo Bujwid, współpracował z Instytutem Pasteura. Mamy pewność, że Bujwid był w Paryżu już w 1886 roku, czyli niespełna 12 miesięcy po podaniu pierwszej szczepionki — opowiada dr hab. Gonkowski. — Odo Bujwid sprowadził metodę wytwarzania szczepień do Polski, przywiózł też do Warszawy zakażone wścieklizną króliki, bo to z ich układu nerwowego wytwarzało się szczepionki. Tu założył instytut pasteurowski, gdzie podawał pokąsanym ludziom lek ratujący życie. Zatrudnił u siebie Wacława. Poznali się w 1890 roku, cztery lata po pierwszych szczepieniach w Polsce, gdy Orłowski był studentem medycyny.


— Jednak, gdy nie było żadnego oddźwięku z Paryża, mogło to go zniechęcić. Brak odpowiedzi mógł podziałać na młodego, ambitnego naukowca jak zimny prysznic — ocenia.

Prof. Gonkowski zaintrygowany dalszymi losami Orłowskiego prześledził w magazynach lekarskich jego karierę i odkrył, że po wojnie znalazł się w Olsztynie. — Przyjechał do Olsztyna jako repatriant z Wilna w 1945 roku. Próbował tu stworzyć instytut pasteurowski, jednak mu się nie udało. Może władza niechętnie patrzyła na te pomysły? Zmarł w 1949 roku.

Dziś można snuć domysły, co by się stało, gdyby Pasteur odpowiedział na list Orłowskiego.

— Nauka dotycząca rozpoznawania wścieklizny i szczepień rozwijałaby się szybciej, Orłowski wyprzedził Negriego o całe 11 lat. Świat usłyszałby o nauce polskiej, choć Polska była pod zaborami – wylicza mój rozmówca. — A dla Wacława Orłowskiego? Trudno gdybać… Jego nazwisko mogłoby znaleźć się w każdym podręczniku weterynarii, przeszedłby do historii światowej nauki. Może inaczej potoczyłaby się jego kariera? Trzeba jednak przyznać, że kontynuował badania naukowe. Zajmował się cholerą, niektóre szczepy cholery noszą jego imię. Wyjechał do Lublina walczyć z szalejącą w 1892 roku epidemią tej zaraźliwej choroby.


Sławomir Gonkowski podkreśla jednak, że Orłowski, odkąd 18 stycznia 1894 roku dostał dyplom lekarza na Uniwersytecie Warszawskim, całe życie związał ze szczepieniami przeciwko wściekliźnie. Rozwijał zakład pasteurowski w Warszawie, szkolił się w Krakowie i w Niemczech. Potem wyjechał do Wilna. Gdy zaobserwował tam bardzo liczne przypadki zachorowań na wściekliznę, porzucił pracę w laboratorium i utworzył stację pasteurowską. Przez 40 lat, aż do 1940 roku, był jej dyrektorem. Przyjmował pacjentów pokąsanych przez zwierzęta z kilkunastu guberni państwa rosyjskiego. Prowadził szczegółowe notatki, więc wiadomo, że objął opieką ponad 15 tysięcy osób pogryzionych przez zwierzęta podejrzane o wściekliznę. 

Dr Gonkowski swoim odkryciem na temat Orłowskiego postanowił podzielić się z całym światem. Opublikował pod koniec 2017 roku tekst o pierwszym odkrywcy ciałek „błyszczących” w prestiżowym międzynarodowym piśmie „Journal of Neurology”. Artykuł ukazał się po angielsku, jest dostępny w internecie, więc autor czekał na reakcję. — Miałem nadzieję, że odezwą się oburzeni potomkowie Negriego (śmiech), albo może ktoś ujawni prawdę o tym, co stało się z listem Wacława w Instytucie Pasteura. Na razie cisza.

Czy Adelchi Negri dostał Nobla?
— Nie. Zresztą badania Orłowskiego wymagały jeszcze dalszych doświadczeń. Orłowski miał małe szanse na tę nagrodę, bo nawet Pasteur jej nie dostał. Ich odkrycia były wcześniejsze niż nagrody Nobla (pierwszą wręczono w 1901 roku — red.) — mówi dr Gonkowski.

Po publikacji na uniwersyteckim portalu weterynaryjnym artykułu pod żartobliwym tytułem ”Kto odkrył ciałka Negriego?” do naukowca z UWM odezwał się daleki krewny Orłowskiego — Juliusz Madaliński. To badacz historii rodziny Orłowskich. Jak tłumaczy Gazecie, jego prababcia Wiktoria Zalewska wyszła za mąż za brata Wacława Orłowskiego.


Wacław miał czterech braci i jedną siostrę. Ożenił się z Eleonorą Bołtuciówną w 1898 roku, miał z nią dwoje dzieci: Wacława i Renię. Pan Juliusz nie zna ich dalszych losów. Ponoć jacyś krewni żyją jeszcze w Olsztynie, ale nikt z rodziny nie ma z nimi kontaktu.

Juliusz Madaliński, który od razu zasypuje mnie opowieściami o rodowych koligacjach, podrzuca zasłyszaną anegdotę. Ponoć Wacław Orłowski w Wilnie uratował przed śmiercią pogryzione dziecko jakieś bogatej i utytułowanej rodziny. Rodzice, wdzięczni za uratowanie potomka, przekazali lekarzowi spory majątek, dzięki czemu rozwijał swój szpital. Może w tej opowieści jest coś z prawdy, bo od założenia przez ponad 40 lat był to prywatny zakład Orłowskiego. Warto wspomnieć, że otwarta przez bakteriologa w Wilnie stacja była trzecią w Polsce: po warszawskiej i krakowskiej.

W Wilnie dr Wacław Orłowski nie tylko leczył chorych, ale też nadal prowadził badania rozpoznawania wścieklizny u zwierząt. Jak wspominał dr Stanisław Flis, ratował też ludzi pogryzionych przez wilki. Te przypadki były najcięższe. Zastosował podawanie bardzo dużych dawek szczepionek, które okazały się skuteczne.

Dr Sławomir Gonkowski opowiada historię Orłowskiego studentom weterynarii UWM.


Gdy pytam, czy jakaś aleja w Kortowie lub ulica w Olsztynie powinna nosić jego imię, potwierdza, że to dobry pomysł. Sam na razie wydobywa Orłowskiego z mroków niepamięci. Odnalazł nawet jego opuszczony i zaniedbany grób znajdujący się na cmentarzu koło kościoła św. Józefa w Olsztynie.

Na grobie, zasłoniętym jesiennymi liśćmi, leży tablica z napisem: „Dr Wacław Orłowski. Jeden z pierwszych bakteriologów polskich, założyciel stacji Pasteurowskiej w Wilnie. Niech Mu całego życia praca przed Bogiem policzona będzie”.
BB

Komentarze (7) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Studenci weterynarii #2416690 | 188.146.*.* 12 sty 2018 20:12

    Pozdrowienia dla najlepszego Opiekuna Roku!!!

    Ocena komentarza: warty uwagi (6) odpowiedz na ten komentarz

  2. Olo #2416778 | 37.7.*.* 12 sty 2018 22:07

    Bardzo ciekawa historia, czekam na ciąg dalszy

    Ocena komentarza: warty uwagi (8) odpowiedz na ten komentarz

  3. Lila #2416825 | 37.47.*.* 13 sty 2018 01:21

    Ja też czekam na ciąg dalszy...

    Ocena komentarza: warty uwagi (5) odpowiedz na ten komentarz

  4. L. #2416854 | 79.189.*.* 13 sty 2018 08:02

    Ciekawy temat, dzięki G.O.!

    Ocena komentarza: warty uwagi (5) odpowiedz na ten komentarz

  5. sad #2416947 | 81.190.*.* 13 sty 2018 09:59

    Dzięki Profesorze za wygrzebanie historii dr. Orłowskiego. Zasługuje on na przypomnienie. W ogóle po wojnie w Olsztynie znalazła się masa ciekawych repatriantów ze wschodu. Fajnie było by zrobić jakąś alejkę im poświęconą ze zdjęciem i krótką notą biograficzną.

    Ocena komentarza: warty uwagi (9) odpowiedz na ten komentarz

Pokaż wszystkie komentarze (7)