Sędzia: To jest sąd, a nie kino. Trwa proces lekarki z olsztyńskiego szpitala

2017-09-12 17:00:00(ost. akt: 2017-09-12 17:00:54)
Zdjęcie jest ilustracją do tekstu.

Zdjęcie jest ilustracją do tekstu.

Autor zdjęcia: Archiwum GO

Nerwowa atmosfera na procesie lekarki oskarżonej o błąd lekarski. Sędzia ostro zwróciła uwagę jej obrończyni, która zapowiedziała, że wyjdzie i wyszła wcześniej ze sprawy. Jest jednak szansa, że sprawa zakończy się jeszcze we wrześniu.
W procesie lekarki oskarżonej o śmierć czteroletniej Leny spod Dobrego Miasta wczoraj zeznawała wicedyrektorka Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala Dziecięcego w Olsztynie. To tam trafiła dziewczynka w marcu trzy i pół roku temu i tam zmarła. Dyżur miała rezydentka Agata S. I to ona siedzi teraz na ławie oskarżonych.

Podczas zeznań wiceszefowej szpitala obrończyni lekarki zasugerowała, że przesłuchanie miało zakończyć się w ciągu godziny, a się przedłuża. Mówiła, że ma wyznaczony termin w innej sprawie i być może będzie musiała opuścić salę rozpraw.

— Inaczej się umawialiśmy — zarzuciła sędzi Annie Szczepańskiej.
— To sąd, a nie kino. Tu się nie umawia na godziny — odparowała sędzia.
Wicedyrektorka szpitala opowiadała o dniu, w którym zmarła Lena. Tej feralnej soboty rodzice wozili córkę po lekarzach przez cały dzień i wieczór. Dopiero około godz. 22 została przyjęta na oddział w szpitalu dziecięcym. Skierował ją tam lekarz dyżurujący na szpitalnym oddziale ratunkowym. Dziewczynka miała już wybroczyny.

Prokurator zarzuca lekarce, która miała leczyć Lenę, że popełniła błąd medyczny. A nawet kilka błędów. Napisał w akcie oskarżenia, że Agata S. między innymi nie wdrożyła odpowiedniego leczenia. A poza tym wyszła z oddziału, kiedy dziecko trzeba było reanimować.

Lekarka twierdzi z kolei, że poszła skonsultować się z anestezjologiem na intensywnej terapii i uprzedzić, że stan jej pacjentki się pogarsza i że być może trzeba będzie ją tam przenieść.

Podobną wersję, znaną ze słyszenia, opowiedziała wczoraj sądowi wiceszefowa szpitala.

— Agata S. miała pełne kompetencje do pełnienia samodzielnego dyżuru. Była wtedy rezydentem w czwartym roku pięcioletniej specjalizacji. Do tego czasu odbyła staże na prawie wszystkich oddziałach szpitala, w tym na intensywnej terapii — mówiła.

Zaznaczyła jednak, że w szpitalu działa specjalny zespół specjalistów, którzy jest wzywany, jeśli stan dziecka dramatycznie się pogarsza. Podkreśliła, że grupę reanimacyjną wzywa się przez telefon służący wyłącznie do tego celu.
Dodała także, że po śmierci dziewczynki zmieniły się zasady dotyczące dzieci z podejrzeniem posocznicy. Od tamtej pory musi zebrać się konsylium złożone z lekarza z SOR, anestezjologa, specjalisty chorób zakaźnych i ewentualnie neonatologa w przypadku dzieci najmłodszych. Zapewniła jednak, że także wtedy, kiedy doszło do śmierci Leny, lekarze mogli — i powinni byli — konsultować się z innymi specjalistami.

Jak mówiła, zawsze w szpitalu jest jedenaścioro dyżurnych lekarzy. Kolejni mają dyżury telefoniczne, gotowi w razie potrzeby w każdej chwili przyjechać do szpitala.

Zeznania wicedyrektorki szpitala zostały przerwane, kiedy pytania zadawał jej ojciec Leny, który od początku uczestniczy w procesie. Dokończy je pod koniec września. Obrończyni oskarżonej wyszła bowiem na inną sprawę w sądzie, a lekarka nie zgodziła się na prowadzenie procesu pod jej nieobecność.
Sędzia Anna Szczepańska, ustalając termin następnego przesłuchania, zastrzegła, że „nie określa czasu trwania rozprawy”.

Wtedy ma być przesłuchana także inna osoba, która na dzisiejszy proces się nie zgłosiła. Na następny termin ma ją doprowadzić policja.

mk