Ludzie nie mówią do mnie "proszę księdza", więc nie jest tak źle. Rozmowa z Arturem Żmijewskim

2017-09-08 20:00:00(ost. akt: 2017-09-08 13:21:48)

Autor zdjęcia: Sławomir Kędzierski

Giżycczanie jako pierwsi w Polsce widzowie mieli okazję obejrzeć film "Atak paniki" w reżyserii Pawła Maślony. Po projekcji w kinie "Nowa Fala" z widzami spotkali się aktorzy grający w tym filmie: Artur Żmijewski i Aleksandra Adamska. — Rola jaką zagrałem u Pawła Maślony jest kompletnie czymś innym, bo do tej pory nie zagrałem takiej postaci - mówił Artur Żmijewski. O filmie, aktorstwie, Mazurach rozmawia z nim Sławomir Kędzierski.
— W trakcie spotkania z publicznością wspomniał Pan, że jest pierwszy raz w Giżycku, ale chyba nie jest to pierwszy kontakt z Mazurami?
— Oczywiście to nie jest mój pierwszy kontakt z Mazurami. Bywałem w różnych miejscach, chociaż przyznaję, że nie za często. Do tej pory nie nauczyłem się żeglować, więc to chyba jest jeden z powodów, dla których nie nosiło mnie tu, ale w inne miejsca. Ale jak tu przyjeżdżam zawsze zachwycam się wodą, wzgórzami, ale nie tylko krajobrazami, bo i ludźmi. Zawsze spotykam się z miłym przyjęciem.

— Zatem jak wypoczywa aktor Artur Żmijewski?
— Są różne miejsca w Polsce i na świecie gdzie również można wypoczywać, nie tylko na Mazurach. Oczywiście wiem, że mówiąc to narażam się na lincz ze strony wielbicieli Mazur i mieszkańców, ale Polska jest w ogóle piękna. W Polsce mamy wszystko - morze, jeziora i góry, które nie są za wielkie, ale są. Mamy piękne lasy, fantastyczną przyrodę, a lato potrafi być tak słoneczne, że nie ma potrzeby wyjeżdżania do innych krajów. Wystarczy spojrzeć na polskie morze, na góry na południu, na stare Góry Świętokrzyskie czy choćby na Mazowsze i na ziemię łódzką. Można wymieniać w nieskończoność. Polska jest krajem różnorodnym i tak pięknym w swojej różnorodności, że naprawdę można nie przyjeżdżając co roku na Mazury znaleźć wiele fantastycznych miejsc, w których się da odpocząć. Ale absolutnie Mazury polecam, bo są piękne.

— Skoro nie odpoczywa Pan na Mazurach czy Warmii, to może kontakty zawodowe skłaniają do przyjazdów? Film, może tatr w Olsztynie?
— W Olsztynie bywałem wiele lat temu jako bardzo młody człowiek. Jeździłem na Spotkania Zamkowe „Śpiewajmy Poezję”. Głównie to przyciągało mnie do Olsztyna. W latach osiemdziesiątych nasz zespół, którego miałem przyjemność być członkiem, został laureatem tego wspaniałego wydarzenia. W Olsztynie bywałem też później, ale już jako juror Spotkań Zamkowych. Od tego czasu minęło naście lat. Spotkania Zamkowe w moim życiu to było bardzo fajne wydarzenie, niezwykle atmosferyczne. Natomiast teraz kontakt jest dość sporadyczny. Ostatni zawodowy kontakt jaki miałem, ale to już nie z Olsztynem ani z Mazurami, bo byście się obrazili jakbym tak powiedział - miałem z Augustowem i Posejnelami, ale to już Suwalszczyzna i Pojezierze Augustowskie.

— W „Ataku paniki” zagrał pan turystę wracającego samolotem do kraju z Egiptu. W tej podróży są momenty komiczne, ale dochodzi też do tragedii. Postać jest zdecydowanie odmienna od księdza Mateusza czy doktora Burskiego, a z tym rolami kojarzy się pan najczęściej. Jak pan postrzega swoją najnowszą postać?
— Mam świadomość, że owszem, ksiądz Mateusz czy doktor Burski najbardziej zapadają w pamięć, są najłatwiej odbierane. Tylko proszę się zastanowić - jaką siłę rażenia może mieć taki film, który dzisiaj obejrzeliśmy? Było 170 kilka osób na widowni. Jaką siłę rażenia ma taka liczba widzów, a jaką siłę zapamiętywania postaci ma wielomilionowa widownia telewizyjna. Serial ma kilka milionów widzów tydzień w tydzień. Oczywiście taki przekaz zapamiętuje się dużo łatwiej. I z takimi rolami cięgle jestem kojarzony. Kiedyś się zastanawiałem - w jakim momencie pójdzie to za daleko? Będzie za daleko, kiedy ludzie do mnie będą mówić "panie doktorze", czy "proszę księdza". Ale generalnie rzecz biorąc ludzie spotykając mnie na ulicy zwracają się do mnie moim imieniem, moim nazwiskiem. Mówią do mnie: "panie Arturze", a to znaczy, że nie jest tak źle. Mało tego, takie role na swój sposób „szufladkują”. Wiele lat temu, kiedy „zaszufladkowano” mnie jako bohatera romantycznego, Włodek Pasikowski dał mi szansę wyjść z tej „szufladki” romantycznej filmem „Psy”. Wówczas „zaszufladkowano” mnie trochę jako taki „czarny charakter”. Z tej „szuflady” wyciągnął mnie doktor Burski, który wprowadził mnie do innej „szuflady”, a z doktora Burskiego przeszedłem do „szuflady” księdza Mateusza. Uważam, że mam tyle tych „szuflad”, że nie mam w rzeczywistości żadnej. Rola jaką zagrałem u Pawła Maślony jest kompletnie czymś innym, bo do tej pory nie zagrałem takiej postaci. Ale czy to spowoduje, że ktoś mi zaproponuje jedną, drugą, piątą w tym typie rolę - nie wiem. Natomiast niewątpliwie serial, w którym gram przez ileś lat, będzie kształtował postrzeganie mnie przez widzów.

— Co czyni człowieka aktorem? Teatr, film, czy może w czasach współczesnych gry komputerowe?
— Gry komputerowe z pewnością nie. Aktorem czyni praktyka, a praktyka wtedy jest najlepsza - kiedy jest stała. Cóż z tego, jeżeli ktoś jest wybitnym aktorem teatralnym, jeżeli grywa raz na dwa miesiące, to nie ma gdzie trenować, nie ma gdzie wzbogać swego warsztatu. Nie ma gdzie spotykać się z ludźmi, którzy są dla aktora takim lustrem i dzięki temu wie, jak ludzie go odbierają. Praktyka, praktyka i jeszcze raz praktyka. A gdzie się zostaje aktorem? Tradycyjnie w naszym kraju uznaje się że najlepszą szkołą aktorstwa jest teatr, najlepszym warsztatem dysponują aktorzy grający w teatrze. Oczywiście ci, którzy są na stałe z tymi teatrami związani. Powtórzę jeszcze raz praktyka, ale i spotkania z wartościowymi twórcami, którzy coś wnoszą do życia takiego człowieka jak ja.

— Internet, sieć zmieniły nasze życie. Czy można dziś sobie wyobrazić, że ktoś zostaje aktorem aktorem przebywając tylko w w sieci, na youtube?
— Internet ogromnie zmienia świat i to jest bardzo potężne medium. Natomiast ja mam nadzieję, że tak jak żywy kontakt na przykład z muzyką dla ludzi jest istotny, jak żywy kontakt ze sztuką plastyczną w postaci oglądania obrazów, czy rzeźb jest istotny, tak samo żywy kontakt człowieka z człowiekiem nie zniknie. Wiem, że internet daje wiele prostych rozwiązań, ułatwia nawet relacje rodzinne, kiedy ktoś jest daleko, na drugim końcu świata. Jest skype i można sobie poprzez niego pogadać. Są komunikatory, które dają możliwość rozmawiania tak długo, jak się chce, bo internet nic nie kosztuje. Ale nie ma nic cenniejszego niż siedzenie naprzeciwko siebie i patrzenie prosto w oczy, słyszenia drżenia głosu, widzenia najdrobniejszej mimiki twarzy. Dlatego mam nadzieję, że to nie zniknie nigdy. Internet jest stosunkowo młody. Telewizja jest młodsza niż film. A jak się nad tym zastanowić oczywiście one dużo zmieniły w naszym zawodzie i świecie sztuki, bo i telewizję sztuką raz na jakiś czas nazwać można, podobnie jak kino. Ale teatr był w antyku i jest do tej pory. Miewał swoje lepsze i gorsze momenty, wzloty i upadki, ale trwa. To znaczy, że jest ta pierwotna potrzeba spotkania z drugim człowiekiem i posłuchania tego, co ktoś ma do powiedzenia ze sceny temu kto jest widzem. Dopóki jest taka potrzeba, to myślę, że tego zawodu nie da się wykonywać tylko w sieci. Aktorstwo to kontakt z żywym człowiekiem.

Komentarze (4) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. lloindololo #2323760 | 88.156.*.* 8 wrz 2017 23:44

    wolf był zajebusty

    odpowiedz na ten komentarz

  2. Od czasów "Wolfa" nieco #2323763 | 83.6.*.* 8 wrz 2017 23:50

    się... zmienił.... ;)

    odpowiedz na ten komentarz

  3. Halinka #2324217 | 37.248.*.* 9 wrz 2017 19:18

    Panie Arturze, tyle lat życia. a pan dopiero teraz odwiedził Giżycko, wstyd, toż to letnia stolica Mazur. Jak można było tu nie być? Gdzie pan był? Na wojnie!!!

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-2) odpowiedz na ten komentarz

  4. tof #2325147 | 31.6.*.* 11 wrz 2017 10:36

    Ale dziadziuś. Az przykro patrzeć Wolf.

    odpowiedz na ten komentarz