"Wiara w duchy dżungli wciąż jest żywa". Zakochani w świecie o podróży do Malezji [wywiad]

2017-08-11 20:00:06(ost. akt: 2017-08-11 20:29:26)

Autor zdjęcia: Zakochani w świecie - archiwum prywatne

W Malezji spędzili dwa miesiące. Udało im się tam spotkać prawdziwego łowcę głów. Podróż do Malezji to kolejna już ich samodzielna podróż. W pierwszą wybrali się do Maroka po zawale Jarka. To sprawiło, że zaczęli podróżować i tym samym realizować swoją pasję. Z podróżnikami Joanną Grzymkowską-Podolak i Jarosławem Podolakiem rozmawia Ewelina Zdancewicz-Pękala.
— Wiem, że Malezja nie leżała w waszych podróżniczych planach...

Joanna Grzymkowska-Podolak: — Czasami właśnie tak układają się podróżnicze plany. Przez kilka miesięcy planowaliśmy wyjazd do Kambodży. Jednak możliwość kupienia tanich biletów w kierunku Malezji, zweryfikowała nasze plany. Stwierdziliśmy, że nigdy tam nie byliśmy, więc dlaczego by nie polecieć? Chcemy przecież zobaczyć cały świat! Nie bez powodu mówimy o sobie, że jesteśmy w nim zakochani. Gdziekolwiek byśmy nie pojechali, zawsze odnajdziemy coś fajnego. A efektem tej ostatniej podróży jest pierwsza polskojęzyczna książka podróżnicza o Malezji: "Zakochani w świecie. Malezja". Są przewodniki i opracowania naukowe. Ale nasza publikacja, to pierwsza polska relacja z autentycznej malezyjskiej wyprawy.
Jarosław Podolak: — Malezja to nieoczywisty kierunek. Kiedy mówiłem znajomym, że tam lecimy, to radzili, żebyśmy spędzili tam tylko kilka dni i żebyśmy polecieli do Tajlandii, bo "tam jest ciekawiej". Uważali, że Malezja jest mało ciekawym krajem. A jak się okazało, jest wręcz przeciwnie.
Joanna: — Malezja kojarzy się z przesiadką do innych krajów azjatyckich. A my osiedliśmy w niej na dwa miesiące. To był świetny czas.

— Malezja jest nieoczywista jeszcze z jednego powodu. Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo rozwinięty jest ten kraj.

Jarosław: — Porównując lotnisko w Kuala Lumpur do lotniska do lotnisk europejskich, można stwierdzić, że Malezja absolutnie nie odstaje od standardów europejskich. Tamtejsze lotnisko zrobiło na nas naprawdę duże wrażenie. To nie jest dziki, azjatycki kraj...
Joanna: — ... w końcu nie bez powodu mówi się o azjatyckich tygrysach. Malezja ma ambicje, żeby być jednym z najbardziej rozwiniętych krajów Azji. Wystarczy tu wspomnieć chociażby o planach wybudowania setek drapaczy chmur w ciągu kilku lat. Samo Kuala Lumpur jest bardzo rozwinięte. Dobrym przykładem jest chociażby samo rozgryzanie planu metra, gdzie można stać naprawdę długo, żeby się w tym połapać. Co ciekawe, wszystko funkcjonuje tam na zasadzie ogromnych sprzeczności.

— To znaczy?

Joanna: — Z jeden strony mamy duży rozwój technologiczny w metropoliach, a z drugiej strony mamy część malezyjską na Borneo, gdzie znajdują się dziewicze dżungle. I to jest zupełnie inny świat.

— Wspomniałaś o Borneo, a jak Borneo, to i łowcy głów. Udało się wam ich spotkać?

Jarosław: — Udało się ! Ale nie będziemy opowiadać jak do tego doszło, zapraszamy do lektury książki.
Joanna: — Ta sytuacja była tak zakręcona, że naprawdę warto o niej poczytać.
Jarosław: — To kolejny przykład, że jak się człowiek na coś nastawia, to właśnie to od człowieka "ucieka" i udaje się, ale nie ta najprostszą droga, tylko jakoś bokiem... I to w podróżach jest najfajniejsze: nie przewidzisz wszystkiego.
— To, co mówicie, brzmi tajemniczo. Może powiedzmy więc kilka słów o samych łowcach...
Joanna: — Wielu chciałoby dotrzeć do tych ludzi znanych z legend i opowieści. Ale to nie są legendy! Ci ludzie — Ibanowie i Dajacy naprawdę jeszcze kilkadziesiąt lat temu ścinali sobie głowy. Wtedy to było incydentalne, z kolei 100-150 lat temu to było na porządku dziennym. To była część ich życia.

— Nie baliście się tam pojechać?

Jarosław: — Teraz nie ma już takiego zagrożenia, więc nie było się czego bać. Jednak, kiedy dotarliśmy już do tzw. długich domów, które są ustawione na palach nad rzekami i zobaczyliśmy dzieci bawiące się pod wiszącymi czaszkami, to było dziwne uczucie. Od razu przychodziło nam do głów, że jeszcze sto lat temu moglibyśmy tu być potraktowani niezbyt fajnie.
Joanna: — Ci prawdziwi łowcy głów, ludzie, którzy mają na swoim koncie trofea, obecnie są już bardzo wiekowi. Częściej można spotkać ich potomków. To, co w Malezji ciągle jest bardzo żywe, to wiara w duchy dżungli. Z jednej strony mamy życie technologiczne, z drugiej duchy dżungli. Ibanowie i Dajacy są schrystianizowani, ale oni ciągle też wierzą w to, co pierwotne i to, co żyje w dżungli.
Jarosław: — Co ciekawe, wszyscy, którzy poznaliśmy: czy to chrześcijanie, muzułmanie czy buddyści deklarowali się ze swoją wiarą, ale... jakby trzeba było pójść do szamana, to... jak najbardzieji. Nie mają problemu z tym, żeby duchom dżungli dać jakieś jedzenie.
[clear


— W książce "Zakochani w świecie. Malezja" podkreślacie, że podróże zmieniają perspektywę. A trafienie do tak odmiennej rzeczywistości, to dopiero musi być ogromna zmiana.

Joanna: — To zmiana i ogromna radość, że posiadamy umiejętność akceptowania tego. Niesamowite w podróżach jest to, jak inni ludzie się na nas otwierają, ufają nam. A my dostajemy takie "podróżnicze skarby": cenne znajomości, doświadczenia...

— Podróżujecie samodzielnie, nie już korzystacie z biur podróży.

Joanna: — Komercja? Nie, to już nie jest podróżowanie. Myślę, że jak się zasmakuje samodzielności w podróży, to już się nie chce jej odmawiać. Tak samo jak w życiu.
Jarosław: — Nie chcemy mówić, że wycieczki zorganizowane są czymś złym. Jednak kiedy samemu dociera się w różne miejsca, to jest zupełnie inne doświadczenie. Dopiero wtedy docenia się, jak bogata jest ta podróż. Nie jest tak, że ktoś cię gdzieś zwiezie, pokaże i odwiedzie. Zobaczysz pewnie wtedy fajne rzeczy, ale ominie cię prawdziwe życie w danym kraju.
Joanna: — Myślę, że tak jak w życiu się dorasta do samodzielności, tak samo dorasta się do niej w podróży.
Jarosław: — A u nas samodzielne podróżowanie to był skok na głęboką wodę.

— Co było motorem napędowym do pierwszej samodzielnej podróży do Maroka?

Joanna: — Zawał Jarka. To był kop motywacyjny. Wcześniej też jeździliśmy po świecie, jednak były to zorganizowane wycieczki. Po zawale, jeszcze kiedy Jarek leżał w szpitalu, zaczęliśmy planować naszą pierwszą samodzielną podróż. I ta też została opisana w naszej pierwszej książce.

— Samodzielna wyprawa to nie wypoczynek "all inclusive".

Jarosław: — To wymaga energii, bo o wszystko trzeba zadbać samemu. Musimy znaleźć jakieś miejsce do spania, jedzenie, a bywa niełatwo.
Joanna: — I to są momenty, w których można się pokłócić, można mieć zły nastrój. Trzeba znaleźć wszystko, co w stacjonarnym życiu jest oczywiste. A na przykład jesteś wyczerpany po kilkunastu godzinach w autobusie. To po prostu uroki podróżniczego życia. Potem wspomina się to ze śmiechem. Nam skrajne zmęczenie czasem dawało nam się we znaki.
Jarosław: — Taka podróż byłaby niewykonalna podczas kilkudniowego urlopu. Na jakiś autobus czekaliśmy nieraz parę dni. Jeśli ktoś ma tylko dwa tygodnie urlopu, to rozumiem, że musi mieć to wszystko zaplanowane, bo inaczej straci czas. Dlatego my wolimy jeździć rzadziej, ale spędzić w danym kraju parę miesięcy.
Joanna: — No i małżeńskie życie w podróży to też ciekawy temat...

— Właśnie, jak ono wygląda?

Jarosław: — Jest bardziej intensywne. Nie ma rutyny życia codziennego. Każdego dnia jesteś w innym miejscu, nigdy nie wiesz, gdzie będziesz spać. Tak więc pojawiają się inne problemy.
Joanna: — Problemem jest to, żeby jakoś doleźć z plecakiem na przystanek.
Jarosław: — Znaleźć jedzenie, spanie...
Joanna: — Jesteś odpowiedzialny za tą drugą osobę. Pomagamy sobie, ale i czasem przeszkadzamy, choć nam najczęściej chodzi zazwyczaj o to samo. Zdarzają się jednak napięte sytuacje. Chociażby słynny Sky Bridge na wyspie Langkawi.

— Co tam się stało?

Jarosław: — Jest to atrakcja turystyczna na typowo turystycznej wyspie. Jest tam most, o którym przeczytałem, że konieczne trzeba go zobaczyć. Uparłem się, że tam pojedziemy. Potem jednak okazało się, że ten most chce zobaczyć tysiące ludzi, a po bilet w kolejce trzeba stać godzinami.
Joanna: — A ja miałam słabszy dzień.
Jarosław: — Asia stwierdziła, że ją to nie interesuje. A ja, że jak już tam jesteśmy, to trzeba zobaczyć atrakcję...
Joanna: — I powód do kłótni gotowy. Jedyną osobą, z którą się mogłam pokłócić, był Jarek. Przecież sama się ze sobą nie pokłócę (śmiech). Teraz myślę, że to nie jest tak, że ja nie chciałam zobaczyć Langkawi. Po prostu ta komercja mnie przytłoczyła, coś mi nie zagrało. Także różnie bywa. Zresztą tę sytuację opisałam w książce, ponieważ dla mnie liczy się prawda.

— Łatwo ci wracać do tego wszystkiego?

Joanna: — Pisząc książkę znów w pewnym sensie jestem przez kilka miesięcy w podróży. Moje notatki są szczegółowe, a zdjęcia Jarka są tak dobre, że mam naprawdę dobrą dokumentację tamtych chwil. Moim zadaniem jest przekazanie tego dalej.

— I na koniec... Dokąd teraz?
Jarosław: — Kambodża! Ale jak to wyjdzie... Już się tak nie zarzekamy na konkretny kierunek. Ale raczej będzie to Azja.
Joanna: — Każdy kawałek świata jest interesujący!


Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. .... #2306188 | 178.202.*.* 11 sie 2017 22:08

    Czy to jest artykul sponsorowany ? Czy GO promuje ksiazke? Ciezko sie to czyta - totalna abiwalencja, w dodatku Jarek gra role "ofiary" ( zawal serca). Faktycznie Malezja jest niesamowita , szczegolnie Langkawi. Pozdrawiam

    odpowiedz na ten komentarz

  2. marek #2306977 | 88.156.*.* 13 sie 2017 14:04

    Niestety czasy gdy backpackerska podroż to był żywioł i wolnosc dawno minely. Podroz z plecakiem skomercjalizowala sie tak samo jak wakacje z biurem podrozy. Podroz z plecakiem stala nie modna i teraz miliony "selfistikowców" tak podrozuje, glownie dla zdjecia na instagramie. Teraz to wyglada tak: przewodnik lonely planet w rece, 10 TOP miejsc w danym kraju i jedziemy: wysiac na stacji A, przejdz 150m na przystanek, zagadaj pana, ze chcesz jechac do punktu B, zatrzymaj sie w hotelu A albo B ewentualnie C. Wszystkie hostele opisane w lonely planet sa zatloczone i z niskim standardem bo tak codziennie beda mieli rzeke kolejny "stickowcow". Miejsca opisane jak TOP od razy skresl, bo nie sa juz warte odwiedzenia. Wyjatkiem dla mnie byl Machu Picchu. Dalej mozna podrozowac w miejsca bez tlumow, ale by to zrobic pierwszym krokiem musi byc wyrzucenie przewodnika LP do kosza.

    odpowiedz na ten komentarz