Kryminalny PRL: Zabił żonę, a potem wyszedł na wolność, by znęcać się nad dziećmi

2017-07-14 20:00:49(ost. akt: 2017-07-14 18:45:24)
Zdjęcie jest ilustracją do treści

Zdjęcie jest ilustracją do treści

Autor zdjęcia: Zbigniew Woźniak

Za zabójstwo żony został skazany na 25 lat więzienia. Odsiedział połowę z tego, wrócił do domu i znów zaczął wszystkich musztrować. Córka jednak nie poddała się przemocy. Gdy ojciec ruszał na nią z łapami, ona odganiała go miotłą.
„Drogie dzieci przepraszam Was za zadany wam ból, o którym nigdy nie zapomnę, przebaczcie, tego naprawdę nie chciałem zrobić. Może mi nie wierzycie, ale sami widzieliście do czego mnie nerwy i wódka doprowadziły. Kochane dzieci, przyślijcie mi chociaż drogiej mi żony zdjęcie z pogrzebu, którą ciągle opłakuję jak dziecko (...) Kochający Was Tatuś”. To fragment listu, jaki w tydzień po zabójstwie żony w lipcu 1978 roku napisał z aresztu Tadeusz W.

Jego przypadek to drastyczny przykład przemocy w rodzinie. Gdy dodać do tego alkohol, nieszczęście gotowe. Tadeusz W. oczywiście nie widział związku między jednym i drugim. Siebie uważał raczej za ofiarę, a dzieciom nawet zza krat nie szczędził ojcowskich rad.

W innym liście – pisanym pewnie ręką kolegi spod celi, jakiegoś „misjonarza” z zakładu karnego – umoralniał je przytaczając ewangeliczne: „kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień” przypominając także, dla większego efektu przypowieść o synu marnotrawnym, chociaż ta aluzja miała konkretny cel.
„Syneczku, mam jedną małą prośbę, przyślij mi choć parę złotych na papierosy” — pisał do starszego syna, którego kiedyś potraktował ostrym zębem od kultywatora po plecach.

Tadeusz W. (rocznik 1927) z żoną Henryką byli prawie trzydzieści lat po ślubie. Mieszkali w niewielkiej wsi pod Miłakowem. Mieli kilkunastohektarowe gospodarstwo. Praktycznie było na głowie żony i dzieci. Tadeusz W. był znanym w okolicy handlarzem koni. W promieniu kilkudziesięciu kilometrów żaden jarmark nie mógł się obyć bez niego.

Zaglądał koniom w zęby, sprawdzał kopyta, chód, szacował, doradzał, sam sprzedawał bądź pośredniczył w sprzedaży. A kiedy transakcja została przyklepana, koniecznie trzeba ją było opić. Przed nocą wracał do domu pijany... i zaczynał rządzić.

Kiedy dzieci były małe, nikt nie miał nic do gadania, jak zaczynała się awantura, uciekali z matką do stodoły, albo do sąsiadów. Ale latem 1978 roku z czworga dzieci dwoje miało już własne rodziny. Zaczynali się odgryzać. Słowem i czynem, zwłaszcza w obronie matki. Przede wszystkim jednak patrzyli, jak tu się wyrwać z domu. Im dalej tym lepiej.

Starszy syn przeniósł się aż w Kieleckie, bo w domu nie było dla niego życia. Starsza córka wyjechała na Dolny Śląsk. Nawet przyjeżdżając teraz tylko w gościnę, nieraz musiała jednak, z małym dzieckiem na ręku, uciekać sprzed ojcem.

Pijany Tadeusz W. w samych kalesonach potrafił gonić biedną żonę po błocie. Jak się rozochocił, domagał się swoich praw, kobietę miał za popychadło. Ludzie widzieli, jak raz, kiedy wracała od dojenia krów, wyrwał jej wiadro z mlekiem i wylał na głowę. Na młodszego syna, który próbował protestować, zamachnął się siekierą.

Żona dostawała swoje codziennie. Oczywiście nie skarżyła się. To jacyś znajomi, widząc, co się dzieje, powiadomili milicję w Miłakowie. Rozmowa ostrzegawcza wyglądała tak, że Tadeusz W. gardłował, a jego żona trzęsła się ze strachu. Ośmielona jednak obecnością władzy z paskiem pod brodą zająknęła się, że „chyba w tym domu życia nie będzie”. Przysłuchujący się służbowej rozmowie młodszy syn skwapliwie przytaknął i przy ludziach dostał od ojca w łeb. Zaraz potem i on wyprowadził się w domu.

Ojca w żaden sposób nie dało się uspokoić. Od kiedy we wiejskim sklepie można było kupić wino (marki wino) dzień w dzień był pijany. I szalał. W końcu starsza córka postanowiła zabrać matkę do siebie do Jastrzębia na Śląsku.
„Dobrze, żeś przyjechała, bo przyjechałaś na pogrzeb” – w złą godzinę przywitał ja ojciec, gdy pojawiła się zrealizować swój zamiar.

7 lipca 1978 roku był upał. Kobiety po cichu pakowały rzeczy Henryki W. Mężczyźni poszli na ryby, Tadeusz W. bardziej dla flaszki niż wędki. Wieczorem wszyscy, niby normalnie, poszli spać. Ale Henryka W. nie z mężem w sypialni, ale jak najdalej od niego, na starym tapczanie w przedsionku.

W nocy wyszedł od siebie przez okno i przyszedł do niej, chyba zebrało mu się na amory. Potem przyznał się, że gdy zaczęła go odganiać, uderzył ją w głowę czymś, co mu wpadło w rękę, chyba żelaznym ciężarkiem.
Nawet nie zdążyła krzyknąć, nikt się w domu nie obudził. Tadeusz W. wybiegł przestraszony na łąkę, ale po jakimś czasie wrócił. Zobaczył, że żona nie oddycha, a na ustach ma ślady krwi.

Dopiero świtało, wszyscy nadal spali. Zabójca zaprzągł konia do wozu i odjechał w świat. Dwie wioski dalej, skręcił do znajomego i mimo rannej pory zażądał coś do picia. Wódki nie mieli jej, więc zadowolił się denaturatem. Rozrobił go z wodą, wypił i oświadczył, że zabił żonę. Początkowo mu nie uwierzyli. Wtedy zaoferował sprzedaż konia. Okazyjnie, tanio, ale znajomy czując, że z Tadeuszem W. rzeczywiście coś jest nie tak, wolał odmówić.

We dwie godziny chętny się jednak znalazł i dał namówić na wymianę swojej starej chabety na dobrego konia Tadeusza W. Za dopłatą. Bo handlarz koniecznie potrzebował pieniędzy na wódkę. Pilnie musiał zapić wyrzuty sumienia. Przy pół litrze gadane mu wróciło i zrobił się odważny. Nie tylko powtórzył, że zabił żonę, ale też, że zabije jeszcze kilku innych.

Nie było na co czekać. Znajomy szturchnął żonę w bok i nie odchodząc od stołu, dał znak, żeby szła dzwonić po milicję. Kiedy zajechał radiowóz, handlarz jeszcze się zerwał do ucieczki, ale po paru krokach go złapali.

Wyrokiem Sądu Wojewódzkiego w Olsztynie, 51-letni wtedy Tadeusz W. za zabójstwo żony i wcześniejsze znęcanie się nad rodziną został skazany na 25 lat więzienia. Odsiedział trochę więcej niż połowę i w styczniu 1992 roku wyszedł na warunkowe, przedterminowe zwolnienie. Do swojej wioski, do domu, którego połowę zajmowała teraz młodsza córka ze swoją rodziną. Krótko wytrzymali razem. Tadeusz W. powrócił do starych przyzwyczajeń.

Chwalił się zresztą, że nigdy nie wypił więcej wódki... i śmietany, co w więzieniu w Barczewie. Pracował tam podobno w magazynie żywnościowym i handlował, czym się dało, jak kiedyś końmi. Teraz, we wsi, kompanów do picia i słuchaczy nigdy mu nie brakowało, a do córki brał się z łapami.

„Gdybym się nie broniła, to już bym była tam, gdzie mama. Uderzyłam go szczotką, bo musiałam się bronić, mam czworo dzieci, (…) czy na niego jest rada, czy nie jest, bo my się chyba wykończymy?” - ona pisała do sądu coraz więcej skarg na ojca, specjalnie do „pani sędzi z Ostródy”, która zgodziła się na jego przedterminowe zwolnienie.

Trochę to trwało, we wsi ludzie gadali, że córka zwyczajnie chce się pozbyć starego z domu, ale konflikt nie ustawał, groźby się powtarzały i znów mogło dojść do nieszczęścia.

W 1995 roku, po trzech latach „urlopu”, dobiegający 70., Tadeusz W. ponownie znalazł się za kratkami.
Swoich lat dożył w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym, z dzieci tylko młodszy syn czasem go odwiedzał.

STANISŁAW BRZOZOWSKI

Komentarze (9) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. docho #2287866 | 83.6.*.* 16 lip 2017 22:33

    alkohol powinien byc od 21 lat a za sprzedaż młodszym kara więzienia. Za upicie się rok prac społecznych .

    odpowiedz na ten komentarz

  2. Omg #2287198 | 81.190.*.* 15 lip 2017 21:11

    Nie wiem jakim cudem ktoś pisząc w taki sposób pracuje w gazecie. Moe autor mógłby podszkolić swoją polszczyznę.

    Ocena komentarza: warty uwagi (4) odpowiedz na ten komentarz

  3. oj ludki #2286746 | 94.254.*.* 15 lip 2017 07:44

    Bijecie debilątka pianę, a człowiek ów od dawna jest z tytułem śp. Tadeusz W

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-3) odpowiedz na ten komentarz

  4. wot #2286730 | 83.9.*.* 15 lip 2017 06:47

    Nie wyszedł na wolność, BY znęcać się nad dziećmi!!! Wyszedł i znęcał się nad dziećmi.

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz

  5. ojciec nie tadeusz #2286729 | 94.254.*.* 15 lip 2017 06:43

    Medialna nagonka na "sprawców przemocy" domowej.Socjotechniczny trik mający na celu osadzanie ojców mężów ( wydaje mi się że nawet w celu pozbycia się niewygodnych osób, nie faktycznego czynu zabronionego ) w aresztach śledczych i przypomnienie jednego z tysięcy przypadków tragicznych po to by nastawić społeczeństwa negatywnie do "sprawców przemocy" - zauważyć tu należy cudzysłów - Wystarczy zawiadomienie kobiety że partner się nad nią znęca i machina rusza, a delikwent "pomówienia" traci wolność bynajmniej na czas trwania postępowania przygotowawczego.

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-6) odpowiedz na ten komentarz

Pokaż wszystkie komentarze (9)