Lincz we Włodowie: Po tym, co przez te wszystkie lata przeszliśmy, wolimy udawać, że nic nie widzimy

2017-05-27 19:07:57(ost. akt: 2017-05-27 15:36:23)
Włodowo

Włodowo

Autor zdjęcia: Kamil Foryś

Właśnie ukazała się naukowa książka na temat wydarzeń we Włodowie. To nie tylko dokładny opis wydarzeń, ale także wnioski jakie trzeba by wyciągnąć na przyszłość. Pojechaliśmy z książką do mieszkańców Włodowa i okolic, którzy byli świadkami samosądu.
Dzisiaj we Włodowie i okolicach drzwi domów pootwierane są na oścież, furtki też. Ludzie chodzą swobodnie, bez nerwów i rozglądania się na boki. Psy, jeśli już biegają, to malutkie, co to najwyżej chwycą za nogawkę. Na ten spokój ludzie czekali długo. Na początku myśleli, że Ciechanek jest niezniszczalny. Że jeszcze jakiś numer im wywinie. Że jednak wstanie z grobu i znowu zacznie ich terroryzować.

— Myślałam, że jak kot, ma z siedem żyć. Niby wiedziałam, że już nie żyje i jesteśmy bezpieczni, ale coś we mnie wciąż nie dowierzało — mówi Elżbieta z pobliskiego Brzydowa, najbliższa sąsiadka zmarłego recydywisty. — Jego nazwisko wciąż chodziło ludziom po plecach.

Józef Ciechanowicz, znany jako Ciechanek, nie żyje od prawie dwunastu lat. 1 lipca 2005 roku dorwali go mieszkańcy Włodowa i zabili szpadlami. Trzech braci W. zostało za to skazanych na cztery lata więzienia. Ułaskawił ich prezydent.

Bracia W. z rodzinami do dzisiaj tutaj mieszkają. — Przyjdą, drewna narąbią jak potrzeba. Zawsze pomogą. Złoci chłopcy — mówi jedna z mieszkanek Włodowa. Ona sama wydarzenia sprzed dwunastu lat pamięta tylko z telewizji i gazet, a później z opowieści mieszkańców. Sama wprowadziła się tutaj już na gotowe, jak była cisza i spokój.

O ten spokój ludzie walczyli długo. Jak Ciechanek groził im siekierą, albo długim na trzydzieści centymetrów tasakiem, wołali policję. Ta przyjeżdżała albo nie.

— Pamiętam, mąż pracował wtedy w Warszawie. Patrzę przez okno, a Ciechanek idzie przez podwórko wypity. On jak był trzeźwy, to w ogóle z domu nie wychodził. Ale jak wypił, to nie daj Boże. A pił codziennie. Drzwi zamknęłam i poleciałam dzwonić na policję, bo już mi wygrażał. Przyjechali, a on ich klepie po ramieniu. Bracia moi, mówi do nich. Oni do niego, że zamknij mordę i wsiadaj do radiowozu — opowiada Elżbieta. — No i zabrali go niby. Ja patrzę, a on po parunastu minutach wraca. I triumfuje. Wypuścili go jeszcze przed Świątkami.

Tego strasznego dnia też policja nie pomogła. Ciechanek przyszedł do Włodowa na podwórko Tomasza i Marleny W. Jak zawsze, z nożem i siekierą. Bluzgał coś i wyzywał. Tomasz stanął w drzwiach domu.

W tym czasie nadeszła Jagoda, córka byłej konkubiny. Jak ją Ciechanek zobaczył, wypalił: co ta k... a tutaj robi? Miał do Jagody żal, że matkę od niego zabrała, bo nie mógł już zabierać jej renty. Tomasz wygnał go wtedy z podwórka. Ale po chwili Ciechanek wrócił. Wygrażał tasakiem. Tomasz chwycił gruby, metrowy kij ze sterty drewna. I poszli na siebie: Ciechanek na Tomasza z tasakiem, ten na niego z lagą. Uznał, że dosyć bania się o siebie, o swoje rodziny i trzeba zrobić z tym porządek.

Ciechanek zaczął się cofać, ale ciągle celował tasakiem w Tomasza. Trafiłby w głowę, gdyby Tomasz nie zasłonił się ręką. Na ratunek ruszył mu sąsiad. Jego żona wezwała w tym czasie policję. Ale dyżurny powiedział, że radiowozu nie wyśle, bo nie ma. Józef Ciechanowicz uciekł, a małżeństwo W. wsiadło w samochód i pojechali do Dobrego Miasta na pogotowie i komisariat. Nic nie wskórali. Usłyszeli tylko, że jak to, cała wieś nie da rady jednemu mężczyźnie?

Kiedy wrócili, zebrała się u nich cała wieś. Wszyscy bali się Ciechanka. Kiedy zobaczyli, że znowu na nich idzie i bluzga, puściły im nerwy. Zwłaszcza że pokrzykiwał, że bachory też powybija, a w tym czasie na podwórku bawił się czterolatek Marleny i Tomasza.

Mężczyźni chwycili kije ze sterty i ruszyli na Ciechanka. Dorwali go po krótkim pościgu w pobliskim wąwozie. Sąd uznał później, że to trzej bracia W. go zabili szpadlami. Później do ciała podchodziły wycieczki. Jakby upewnić się, że nie żyje naprawdę.

— I ja z kolegą za to patrzenie trzy miesiące przesiedziałem — mówi dzisiaj Stanisław, mąż Elżbiety, który mieszkał w tym samym domu, co Ciechanek. — Żona do dzisiaj ma o to pretensje. — Bo po co żeś tam polazł? — irytuje się Ela. Przez dwanaście lat akurat tego nie może mu darować.

— A jak do ciebie w młodości chodziłem, to było dobrze? — żartuje Stanisław.
Dzisiaj mogą już z tego pożartować. Ale wtedy nikomu nie było do śmiechu. W okolicznych wioskach ludzie zrobili zrzutkę na najlepszego adwokata dla trzech braci. Wyliczali sobie tyle, żeby wystarczyło na chleb do renty, resztę oddawali na mecenasa. W braciach W. widzieli bohaterów.

— Dzisiaj już tak nie myślimy. To po prostu normalni, fajni, pomocni sąsiedzi — mówi jedna z kobiet z Włodowa.

— Żyjemy tu wszyscy w zgodzie. Nikt się z nikim nie awanturuje. Widzi pani sama, cisza, spokój, drzwi pootwierane — dodaje mężczyzna, którego spotkaliśmy przy sklepie.

Marlena, żona Tomasza W.: — O tej sprawie nikt tu już nie mówi. Wszyscy normalnie pracujemy, ciężko, najczęściej w lesie. Tomek i jego bracia też pracują. Chociaż coś się zmieniło. Inaczej na mnie patrzą w urzędach. I na komisariat musiałam raz pojechać zgłosić przestępstwo, to też mnie tak przyjęli, jak być powinno. A, pani W., słucham, w czym mogę pomóc? — dopytywał policjant.

Elżbieta dodaje, że i dzieci mogą w końcu po podwórku biegać. Nie tak jak kiedyś, kiedy rodzice trzymali je w domach, bo w każdej chwili mógł nadejść Ciechanowicz. I tylko na wspomnienie tamtych lat, dreszcze przechodzą.

Właśnie ukazała się książka „Samosąd we Włodowie. Studium przypadku” na temat tych wydarzeń. Napisał ją dr hab. Piotr Chlebowicz, kryminolog z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Nawet on jest zaskoczony tym, że przed nim żaden inny naukowiec nie pochylił się nad tym tematem. — Gdyby to się wydarzyło w Niemczech czy we Francji, już dawno powstawałyby książki i rozprawy naukowe. U nas jakoś nie było zainteresowania — mówi Piotr Chlebowicz. Prawnik dwa ostatnie lata pracował nad książką. Był w więzieniu w Kamińsku, w którym ostatnio siedział Ciechanek. Kilka miesięcy czytał akta sądowe w archiwum.

— Od początku fascynowały mnie, z prawniczego punktu widzenia, wydarzenia we Włodowie. Kiedy to się działo, odbywałem aplikację w Prokuraturze Rejonowej Olsztyn-Północ, która zajmowała się tą sprawą. Do dzisiaj świetnie pamiętam atmosferę, jaka panowała wtedy w prokuraturze. Podenerwowanie, bo nie od razu było jasne, co tam się właściwie wydarzyło i kto za to odpowiada. Zajmowałem najniższe w hierarchii stanowisko i nie miałem dostępu do akt, ale postanowiłem, że kiedyś się tym zajmę — mówi dr hab. Piotr Chlebowicz. Książkę wydał Wydział Prawa i Administracji UWM. Nie można jej kupić.

Mieszkańcy Włodowa i Brzydowa, z którymi rozmawialiśmy, bardzo chcieliby ją przeczytać. Na razie jednak będą po nią mogli sięgnąć tylko w bibliotekach. Ma także posłużyć studentom, którzy będą chcieli zgłębić temat.

— W „Chłopach” jest scena samosądu mieszkańców wsi Lipce na Jagnie. Od tamtej pory niewiele się zmieniło. Inne są oczywiście motywy i inne problemy, ale reakcja wsi jako społeczności jest podobna tak w Lipcach, jak i we Włodowie — mówi naukowiec. I dodaje: — Policja w tamtym czasie była przeciążona. Nie miała ani sprzętu, ani ludzi. Nie mieli kim łatać tych dziur. Trzeba ją usprawniać nieustająco i w ten sposób zapobiegać takim wydarzeniom w przyszłości.

Barbara i Stanisław, a także Marlena W., mówią dzisiaj jednym głosem i stanowczo: — Gdybyśmy teraz byli świadkami przestępstwa, siedzielibyśmy cicho. Po tym, co przez te wszystkie lata przeszliśmy, wolimy udawać, że nic nie widzimy.

Małgorzata Kundzicz

Zobacz też nasze archiwalne teksty:

>>> Wizja lokalna we Włodowie






Komentarze (18) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Lili #2254041 | 83.31.*.* 27 maj 2017 19:44

    Dobrze pamiętam tamte lata. Na komisariacie w DM zatrudnieni byli pajace i prześmiewcy,którzy za nic mieli zgłoszenia ludzi do interwencji. Śmieszyło ich,że ktoś zakłóca np.ciszę nocną bądź urządza awanturę w budynku mieszkalnym,gdzie mieszkało kilka rodzin. Po aferze we Włodowie na szczęście kilku takich "cwaniaczków",na szczęście wywalono na zbity pysk. Podziwiam rodzinę W.i ich znajomych,którzy wymierzyli sprawiedliwość bandziorowi! Wielki szacunek dla rodziny W.oraz ich znajomych,za uwolnienie Włodowa od "gehenny". W pełni popieram. Zachowałabym się tak samo,gdyby jakiś oblech i pijus agresywny,groził mojej rodzinie :)

    Ocena komentarza: warty uwagi (43) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (3)

    1. dage #2254048 | 88.156.*.* 27 maj 2017 19:52

      jak dalej beda takie niskie wyroki to ludzie przejma sprawy w swoje rece i bedziemy takie lincze widywac na codzien

      Ocena komentarza: poniżej poziomu (-4) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

      1. Czy ten doktór rozmawial w ogóle z ludźmi? #2254061 | 178.235.*.* 27 maj 2017 20:17

        czy jedyne co, to przeglądał akta sporządzone przez kolegów, policjantów i w Kamińsku?

        odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (2)

        1. zosia #2254080 | 46.112.*.* 27 maj 2017 21:01

          No bo w więzieniach nie ma resocjalizacji. W korporacjach jest mobbing. Gdyby psychopatów z citibanku stosujących mobbing i molestowanie przenieść na klawiszy do więzień to by było na piątke, Wszyscy bylyliby szczęśliwi.

          Ocena komentarza: warty uwagi (8) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

          1. A ułaskawił #2254118 | 88.107.*.* 27 maj 2017 22:20

            ich śp Lech Kaczyński (tak, tak, z PiS-u). Sprawiedliwości stało się zadość.

            Ocena komentarza: warty uwagi (13) odpowiedz na ten komentarz

          Pokaż wszystkie komentarze (18)