Rozmowa z Mateuszem Damięckim: denerwuje mnie nicnieerobienie

2017-04-09 17:18:52(ost. akt: 2017-04-09 16:20:32)
Mateusz Damięcki

Mateusz Damięcki

Autor zdjęcia: archiwum

Nie potrafi już patrzeć na naturę jak na kolorowe obrazki. Rzeczywistość jest bardziej przerażająca, niż myślimy. O 50 twarzach (nie tylko) Greya, zaangażowanych podróżach i fascynacji Rosją... Z Mateuszem Damięckim, aktorem, rozmawia Agnieszka Porowska
— „Klaps! 50 twarzy Greya” to sztuka, z którą w środę 29 marca wystąpi pan na Olsztyńskich Spotkaniach Teatralnych. Fani twórczości E. L. Jamesa będą rozczarowani czy mile zaskoczeni?
— Jeśli ktoś, idąc na spektakl, spodziewa się adaptacji książki jeden do jednego, to raczej się rozczaruje. W naszym przedstawieniu robimy sobie żarty ze wszystkiego. Począwszy od autorki książki, poprzez jej tematykę, aż po publiczność i... siebie samych. Na równi wyśmiewamy postacie, które gramy, jak i widzów, w domyśle: czytelników tej powieści.
A jeśli chodzi o samą książkę, to jest z nią związana zabawna historia, bo choć wielu uważa, że nie jest to dobra literatura, to i tak wszyscy ją czytają, a pani, która ją napisała, zarobiła więcej niż autorka „Harrego Pottera”. To znaczy, że temat seksu i erotyki zawsze interesował ludzi. I choć „50 twarzy Greya” wysoką literaturą nie jest, to wystarczył sam temat, żeby zainteresować szerokie grono czytelników.

— Kogo pan gra?
— Gram odzwierciedlenie książkowego Christiana Greya. Moja postać nazywa się Hugh Henson, co nawiązuje do angielskiego „handsom”, czyli można powiedzieć, że to taki nasz Andrzej Przystojny. Dzięki tej grze słów otrzymujemy już na dzień dobry informację, która określa bohatera, nie pozostawiając żadnych wątpliwości, że ani jego, ani całego tego przedsięwzięcia nie traktujemy poważnie.
Ale jak w każdej dobrej komedii, choć świat w niej przedstawiony jest światem wykręconym i wykrzywionym, ma to swoje przełożenie na rzeczywistość. Tworzymy postacie z jednej strony przerysowane, ale z drugiej strony możemy się pokusić o stwierdzenie, że takich ludzi często spotykamy w prawdziwym życiu. Ludzi, którzy ukrywają się za maskami i przyjmują pozy, próbując ukryć coś przed innymi.
W przypadku takich osób pozostaje jeszcze ten moment, kiedy stają twarzą w twarz ze sobą przed lustrem. Wtedy rzeczywistość je dopada, a weryfikacja jest często bezlitosna.
W „50 twarzach Greya” mówimy o miłości, ale takiej bardzo postmodernistycznej. Mówimy o erotycznych zabawach i różnych fantazjach. No, ale nie jest to też... markiz de Sade. Dostrzegamy też seks w czystej, artystycznej postaci, bo przecież wizerunek nagich mężczyzn i kobiet uprawiających seks towarzyszył nam od zawsze. Uważam, że m.in. dlatego nasza sztuka spotyka się z tak ciepłym odbiorem. Choć to trochę przerażające, że tak mało ambitna książka zdobyła tak ogromną popularność, to jest to jednak pewien znak czasów, a my robiąc nasze przedstawienie skorzystaliśmy z tego fenomenu. I to w sposób inteligentny i zabawny, bo się z tego śmiejemy.

— A co pana w literaturze fascynuje, co pan czyta?
— Czasem sam jestem zaskoczony tym, co czytam. Na przykład nigdy nie byłem amatorem fantasy, po czym wziąłem do ręki Sapkowskiego i czytam jego książki jak deser.
Oczywiście każdy ma swoje własne rankingi książek, które chce przeczytać, żeby zrobić wrażenie na samym sobie. „Czarodziejska Góra”, „Ulisses”, Proust. Jednak... z „Ulissesa” zrezygnowałem, bo w szkole średniej musiałem go przeczytać, żeby zadowolić dyrektora. Proust kiedyś mnie „dopadł” i spełnił moje oczekiwania, ale też nie na tyle, żeby przeczytać wszystkie tomy. Z kolei „Czarodziejską Górę” czytam od 16 lat i raczej nie zanosi się, żebym ją w przeciągu najbliższych tygodni skończył.
Ten rodzaj literatury sprawia mi niewątpliwą przyjemność, ale nie mam ambicji cytować na imprezie ze znajomymi 60-stronicowego monologu Molly. Czytając, lubię się dobrze bawić. Ostatnio sięgnąłem po starą zaległość pod tytułem „Ja, Klaudiusz” i... odczułem ogromną przyjemność z czytania.
Bardzo lubię książki „zmysłowe”, czyli takie, w których mogę nie tylko widzieć słowa, ale również „czuć” zapachy i doświadczać opisywanego świata wszystkimi zmysłami. Są też książki, które po prostu trzeba przeczytać, żeby być na bieżąco z polityką czy kwestiami kulturalnymi, ale ja najczęściej zostawiam je sobie na nieco później. Lubię jak coś osiągnie już miano klasyki, szczególnie kiedy polecają mi to ludzie, których cenię. Wtedy wiem, że nie będzie to czas stracony.

— Pochodzi pan z rodziny aktorskiej, ale czy gdy był pan dzieckiem myślał może o tym, żeby zostać na przykład strażakiem? Czy raczej nie wchodziło to w rachubę?
— Nie za bardzo jestem w stanie wygrzebać z pamięci jakiekolwiek inne zainteresowania oprócz aktorstwa, bo ono łączy się ze wszystkimi innymi, a interesuję się właściwie... wszystkim. Nie ma rzeczy, które nie potrafiłyby mnie zafascynować. Ważne, żeby były wykonane dobrze i z pasją, a także uczciwie. A aktorstwo jest chyba najlepszym zawodem do tego, żeby z takiej „przypadłości jarania się wszystkim” skorzystać.

— Czy ma pan za sobą jakąś rolę, której szczerze nienawidzi?
— Raczej nie. W aktorze zawsze pojawia się chęć obrony granej postaci. Gdybyśmy nie bronili bohatera, nie starali się znaleźć racji, które nim powodują, to bardzo trudno byłoby takiego człowieka skonstruować i wcielić się w rolę. Nie ma takiej postaci której nie dałoby się choć w jakimś stopniu obronić.

— A postać która zrobiła na panu najmocniejsze wrażenie?
— Ogromną przyjemność sprawiła mi np. postać Tomasza Limanowskiego, którego grałem w „Zagubionym czasie” Anny Justice. W „Czarnym” Dominika Matwiejczyka wcieliłem się w postać (Kania) zupełnie odmienną ode mnie, zarówno fizycznie, jak i mentalnie. I to właśnie za tę rolę otrzymałem dwie nagrody aktorskie.

— Kolejna pasja to podróże. Gdzie to się zaczęło?
— Beskid Niski i Rudawka Rymanowska. Moja ukochana miejscowość, która z perspektywy lat wydaje mi się zarzewiem tego wszystkiego, co w tej chwili robię, takim inkubatorem mojej wrażliwości. Wszystko tam było pierwsze... Pierwszy papieros, pierwszy pocałunek, pierwsze jazdy na koniu, pierwsze podtopienie się w rzece...
Przy wjeździe do Rudawki jest takie zbocze góry, które zawsze mnie i mojej siostrze Matyldzie kojarzyło się z gigantycznym dinozaurem. I choć teraz, kiedy już wiemy, że to nie jest żaden dinozaur, a na tę górę, która wtedy wydawała nam się nie do zdobycia, weszliśmy w 40 minut, to nadal często tam wracamy, mimo że nasze młodzieńcze wyobrażenia zweryfikowała dorosła perspektywa.

— To może lepiej nie wracać do pewnych miejsc, żeby się nimi nie rozczarować?
— Trzeba wracać. Na szczęście jesteśmy ludźmi, którzy zdają sobie sprawę z upływu czasu i z tego, że nic nigdy nie jest takie samo i że fajnie jest odkrywać te tajemnice i miejsca na nowo. Posiadamy pamięć i wyobraźnię, dzięki której góra, mimo że wiem, że nie jest ani dinozaurem, ani niedosięgłym szczytem, nadal pozostaje dla nas czarodziejska.

— Najpiękniejsze miejsce jakie pan widział? Coś zapierającego dech w piersiach?
— Takim miejscem jest dla mnie Haleakala, wygasły wulkan na wyspie Maui na Hawajach. Jest tam po prostu genialny widok, kiedy stojąc na szczycie góry, ma się pod sobą chmury. Ale dodatkowo, będąc tam, poczułem się jak Kordian... którego w tamtym czasie grałem w jednym z warszawskich teatrów.
Są też inne miejsca, które nie są aż tak atrakcyjne wizualnie, ale wywołują we mnie wspomnienia dużo bardziej emocjonalne. Autoportret z małym słonikiem w sierocińcu dla słoni w Nairobi, w Kenii. Zdjęcia z Magadanu, miejsca tragicznego i zupełnie nieatrakcyjnego z turystycznego punktu widzenia, ale dla mnie bardzo znaczącego, ponieważ dojechaliśmy tam po 30 dniach ciężkiej podróży i wielu przygodach po drodze.
Są też karczowane lasy Madagaskaru. Zresztą od czasu wyjazdu właśnie na Madagaskar z misją nakręcenia dokumentu o zabijaniu ekosystemu lasu deszczowego, za każdym razem, kiedy widzę np. w „National Geographic” jakiś piękny obrazek dżungli, to zdaje sobie sprawę, że to w dużej mierze wielkie oszustwo. Patrzę na zdjęcia pięknych zielonych lasów i mam przed oczami ich płonące połacie z trupami zwierząt leżącymi w zgliszczach.

— Media idealizują obraz świata?
— Po tym, co widziałam, nie potrafię już patrzeć na naturę jak na kolorowe obrazki. Rzeczywistość jest bardziej przerażająca, niż myślimy. Np. oglądając małego słonika, ktoś może widzieć słodkie zwierzątko. Ale jak dodamy do tego obrazu jego historię, że jest trzymany w sierocińcu, bo w okrutny sposób zabito na sawannie jego rodzinę, to wtedy zdjęcie nabiera zupełnie innego wydźwięku.
Dorosłem już do takiego momentu w życiu, że bardzo mnie denerwuje nierobienie niczego lub robienie rzeczy, które nie mają znaczenia. Każdy z nas ma szansę zmienić otaczający nas świat. Tylko musi nam się chcieć.

— A propos podróży i... walki. Powszechnie znana jest pana fascynacja Rosją.
— Jestem zafascynowany rosyjskim Wschodem. Nie ma Polaka, który nie miałby konkretnego stosunku do Rosjan, ale często jest on wynikiem nieprawdziwych stereotypów i uprzedzeń. A ja uważam, że z każdym stereotypem trzeba walczyć. A żeby walczyć, trzeba wiedzieć, jak jest naprawdę. Poznając kraj mogę dzięki temu bezpiecznie cieszyć się tym miejscem. Wiedząc, czego należy się bać, a czego nie, można zarzucić tam kotwicę.
Uważam, że Rosja jest bardzo ciekawa. Jest tam parę tematów naprawdę fascynujących. Literatura, sztuka, teatr i... Rosjanie jako tacy. I nie mówię tu o ludziach, których nie znam, nie mówię o politykach czy postaciach historycznych. Mówię o Rosjanach, z którymi siedzi się na daczy pod Moskwą lub Sankt Petersburgiem, i popijając piwo albo coś mocniejszego, rozmawia niekoniecznie o polityce.

— Madagaskar, Hawaje, Rosja... A Olsztyn? Był pan tu już kiedyś?
— Przez Olsztyn dotychczas jedynie przejeżdżałem w drodze na żagle czy obozy pływackie, kiedy byłem jeszcze w szkole. Ale teraz gramy tu dwa spektakle, więc będzie okazja, żeby coś zobaczyć...

Agnieszka Porowska
a.porowska@gazetaolsztynska.pl


Komentarze (5) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. PISMAKU!!! #2219844 | 78.88.*.* 9 kwi 2017 17:29

    Fajne zdjęcie, w zasadzie pół zdjęcia hehehe

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

  2. lol #2223660 | 88.220.*.* 14 kwi 2017 22:50

    A Wama Film Festiwal w Olsztynie? Przecież Mateusz Damięcki zasiadał w jury pierwszej edycji tego festiwalu, podczas seansów w kinie helios i w filharmonii można było go wtedy zobaczyć.

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

  3. Cichy #2229787 | 83.6.*.* 24 kwi 2017 12:08

    Nie znam człowieka.

    odpowiedz na ten komentarz

  4. bezrobotny leń #2243802 | 188.146.*.* 12 maj 2017 16:08

    a mnie denerwuje jak musze coś zrobić

    odpowiedz na ten komentarz

  5. Tokyo Drift #2244550 | 89.228.*.* 13 maj 2017 20:34

    co to za marszczy czoło?

    odpowiedz na ten komentarz