Cieszę się i... myślę o złocie

2017-01-31 12:00:00(ost. akt: 2017-01-31 20:34:12)
Matt Struble, Karol Jabl

Matt Struble, Karol Jabl

Autor zdjęcia: karoljablonski.pl

Zabrakło mi wyścigu, bo była szansa dorwać srebro — mówi 36-letni Michał Burczyński z AZS UWM Olsztyn, bojerowiec, świeżo upieczony brązowy medalista mistrzostw świata (złoto zdobył Karol Jabłoński z OKŻ Olsztyn) oraz wicemistrz Ameryki Północnej.
— Jest pan zadowolony z tego, co udało się panu zdobyć za oceanem?
— Myślę, że tak, choć podchodzę do tego raczej na chłodno. Czuję pewien niedosyt po mistrzostwach świata, bo zakończyliśmy tę imprezę już po trzech wyścigach, czyli po minimalnej liczbie potrzebnej do tego, żeby uznać za zawody za oficjalne. No i te trzy wyścigi to trochę mało, bo w planach jest zawsze rozegranie siedmiu wyścigów. A tym razem to wszystko poszło jednego dnia i przy jednakowych warunkach, czyli przy słabym wietrze.

— Liczył pan na coś więcej niż brąz?
— Wystarczy spojrzeć na klasyfikację generalną, gdzie Karol Jabłoński co prawda ładnie punktował, bo wygrał wszystkie trzy wyścigi, ale już Matt Struble był tylko jednym punktem przede mną. A znowu czwarty zawodnik miał sporą stratę, więc była pewna rezerwa punktowa. Karol, Matt i ja jeździliśmy trochę szybciej od reszty, więc przeczuwałem, że bym się wybronił przed atakiem na podium. No i zabrakło mi wyścigów, bo byłaby szansa jeszcze dorwać Matta.
Miałem nadzieję, że coś dogramy, ale wszyscy mieliśmy te same szanse. Pożeglowałem tak, a nie inaczej, jestem trzeci i generalnie jestem zadowolony. Choć rok temu byłem srebrny, więc jest mały spadek. Myślę, że gdyby ten brąz był wypracowany po jakiejś ciężkiej walce, to smakowałby lepiej. A tu była szansa na coś więcej... Wystarczyłoby, żeby poszedł jeszcze jeden wyścig i już by się mogło wszystko zmienić między mną i Mattem. Trudno.

— Chyba po raz kolejny mieliście loterię z pogodą.
— Powiem tak: bojery są dyscypliną nierozerwalnie związaną z aurą i my zawsze szukamy dobrego lodu. Po przybyciu do Chicago zastaliśmy tam wiosenne temperatury, bo było 8-10 stopni na plusie, więc ten lód był nie do końca taki, na jakim byśmy się chcieli ścigać. Ale wszyscy jeździmy po jednym lodzie, no i trzeba się w takich warunkach odnaleźć. A klasa DN jest mocno techniczna, dlatego trzeba dobrać odpowiedni sprzęt, co świadczy o mistrzostwie zawodników. Tu nie ma przypadku: kto najlepiej dobierze płozy i się odnajdzie w takich warunkach, ten najszybciej jedzie.

— Czemu mistrzostwa świata rozegrano jednego dnia? Nie taki lód czy wiatr?
— Rozpoczęliśmy ściganie w poniedziałek i wtedy udało się rozegrać trzy wyścigi. Tylko trzy, bo czasem udaje się i pięć, ale wiaterek był na tyle słabiutki, że te wyścigi długo trwały. We wtorek wiatru nie mieliśmy w ogóle, a w środę mocno sypnęło śniegiem i było po zawodach. Bo zaraz po mistrzostwach świata zawsze rozgrywa się tam mistrzostwa Ameryki Północnej, no i jest taki przepis, że jeżeli trzeciego dnia mamy minimalną liczbę wyścigów niezbędną do rozegrania imprezy, to kończymy ją i zaczynamy mistrzostwa Ameryki. Po to, żeby ta druga impreza też się odbyła. Dlatego jak sypnęło tym śniegiem i akwen był nieżeglowny w środę, to organizator zadecydował o zakończeniu regat.

— Przez ten śnieg musieliście opuścić Lake Kegonsa.
— Tak, pojechaliśmy na północ, nad zatokę Green Bay, oddaloną o trzy godziny drogi od Madison. No i tam rozegraliśmy mistrzostwa Ameryki Północnej.

— I zaliczył pan krok w górę, kończąc rywalizację na drugim miejscu.
— Tam poszło siedem wyścigów, przy czym po pierwszym dniu i pięciu wyścigach byłem czwarty, za Ronem Sherry, Mattem Struble i Karolem. Po różnicach punktowych widać było jednak, że to drugie miejsce jest do wyjęcia. No i drugiego dnia poszły jeszcze dwa wyścigi przy takim umiarkowanym wietrze i rzeczywiście podciągnąłem się ładnie na to drugie miejsce.
I tu już była większa satysfakcja, bo stawka zawodników była ta sama jak w mistrzostwach świata, a wynik lepszy. Ron był poza zasięgiem: wygrywał wszystkie wyścigi i tylko mi udało się raz odebrać mu zwycięstwo.

— A Karol Jabłoński tym razem zakończył zawody na szóstej pozycji.
— Jak tak obserwuję Karola, to wydaje mi się, że on podchodzi do rywalizacji mocno zero-jedynkowo. Myślę, że spokojnie mógłby wybronić to miejsce w trójce, ale... Z moich obserwacji wynika, że Karol zawsze atakuje i szuka prędkości, a jak nie ma tej prędkości, to brąz nie jest czymś, co Karola specjalnie satysfakcjonuje. Myślę, że ten spadek wynika z tego, że on podjął pewne ryzyko sprzętowe, a tym razem to nie wypaliło.

— Zdobył pan swój dziewiąty medal MŚ, już czwarty rok z rzędu stając na podium (2014 srebro, 2015 brąz, 2016 srebro, 2017 brąz — red.).
— Czwarty z rzędu to na pewno, bo się nawet zastanawiałem nad tym, że jeszcze nie miałem tak ładnej serii w mistrzostwach świata. Tylko że ile można zdobywać tych brązów i sreber... Jasne, one też cieszą, ale nie ukrywam, że chciałbym trochę lepszego wyniku.

— To chyba musi pan namówić Karola Jabłońskiego, żeby już dał sobie spokój (olsztynianin zdobył właśnie już 11. w karierze tytuł mistrza świata! — red.)...
— No właśnie (uśmiech). Ja już go pytałem: „Karol, kiedy w końcu przejdziesz na emeryturę?”. Uśmiechnął się tylko... No bo rzeczywiście ostatnio ciężko jest Karola dopaść, i to nie tylko mi, ale całemu światu.

— Co czeka bojerowców w dalszej części sezonu?
— W Polsce sezon idzie pełną parą, są ładne warunki, więc praktycznie co tydzień bawimy się i ścigamy. Jak byliśmy w Stanach, to rozegrano tu dwie bojerowe imprezy: Puchar Mikołajek na Śniardwach, a tydzień wcześniej Puchar Warszawy na Zalewie Zegrzyńskim. Tak że jest trochę imprez, a w najbliższy weekend też mamy regaty nad Zalewem Wiślanym. Lodu jest dużo, więc pewnie się pościgamy jeszcze ze dwa miesiące.

— Także z pana udziałem? Czy pan celuje tylko w imprezę sezonu i dość?
— Nie, jak najbardziej ze mną. Pewnie już teraz wystartuję, tym bardziej że chcę trochę przetestować sprzęt. Chociaż ten najbliższy start jest zależny głównie od tego, czy sprzęt zdąży wrócić zza oceanu. Jak dobrze pójdzie, to sprzęt w czwartek, piątek powinien dotrzeć do kraju. No i za dwa tygodnie mamy jeszcze mistrzostwa Europy, więc muszę jeszcze gdzieś pojeździć.

— A gdzie zaplanowano tegoroczne ME?
— Gospodarzem są Czesi, tak że jeśli będą mieli żeglowny swój akwen Lipno, to pewnie tam rozegramy te mistrzostwa. Choć, jak pokazują nasze doświadczenia z ubiegłych lat, może być i tak, że jak nas zasypie śniegiem albo rozpuści, to o medale powalczymy na przykład w... Finlandii. pes

Źródło: Gazeta Olsztyńska