"Czułem się tak, jakbym się zderzył z życiem". Tomasz Kalita o miłości i chorobie w jednym z ostatnich wywiadów

2017-01-17 14:00:07(ost. akt: 2017-01-17 21:58:56)
Tomasz Kalita

Tomasz Kalita

Autor zdjęcia: https://www.facebook.com/kalita.tomasz/?fref=ts

Tomasz Kalita, były rzecznik SLD zmarł wczoraj (16.01) wieczorem po ciężkiej chorobie. Ostatnie miesiące życia wykorzystał, by stać się rzecznikiem walki o legalizację medycznej marihuany. A także by dbać o swoje małżeństwo, o którym m. in. opowiedział nam w rozmowie z naszą dziennikarką Adą Romanowską w październiku 2016 roku. To był jeden z jego ostatnich wywiadów.
— Od tygodnia ma pan na palcu obrączkę. Nie przeszkadza?
— Wygląda nieźle! I przypomina mi o najważniejszym. W minioną sobotę byłem panem młodym. Oczywiście wystąpiłem w garniturze, chociaż teraz częściej mam na sobie strój domowy. Byłem kilka miesięcy w szpitalu, przyjmuję kolejną chemię… W garniturze nie byłoby mi wygodnie. Chociaż kiedyś, jak pracowałem w polityce, ubierałem go codziennie. W domu również się rehabilituję, bo po operacji mam niedowład lewej nogi i lewej ręki. Ale i tak mam wiele szczęścia…

— ...w nieszczęściu.
— Nie jest to ani przyjemna, ani łatwa sytuacja życiowa. Wolę mówić o szczęściu. Przede wszystkim operował mnie doskonały neurochirurg profesor Andrzej Marchel. Doświadczona ręka ma znaczenie. Sprzęt to nie wszystko, bo to człowiek operuje. To on nad wszystkim czuwa. To on precyzyjnie tnie, to on miał w rękach mój mózg. Tak, oddałem w jego ręce całą swoją przyszłość. Chociaż trudno mi powiedzieć, co przede mną. Czekają mnie konsultacje, rezonans magnetyczny już w tym tygodniu. Wtedy okaże się, co dalej. Czy glejak rośnie, czy udaje mi się go zwalczać. Na tę chwilę czuję się lepiej, jestem mocniejszy. Wiadomo jednak, że dopiero po kliku latach można powiedzieć, że się wyzdrowiało. A zaczyna się niespodziewanie...

— Jak to było w pana przypadku?

— Jechałem samochodem z kolegą i miałem napad padaczki. Nagle. Tak, to jest szczęście w nieszczęściu. Nigdy nie dowiedziałbym się o glejaku, złośliwym guzie mózgu, gdyby nie ta sytuacja. Bo rak nie boli. Glejak też nie daje żadnych bólowych oznak. Jednak, jak teraz o tym myślę, jakieś symptomy były. Dużo spałem, byłem bardzo zmęczony, narzekałem też na wysokie ciśnienie w mózgu. Wszystko zwalałem jednak na stres związany z pracą. Miałem tyle kampanii wyborczych za sobą, tyle nerwów, tyle rozmów przez telefon, tyle e-maili, tyle spotkań, podróży... Mówiłem sobie, że mam tyle pracy, że aż mnie głowa boli. Aż tu nagle dostałem padaczki. Byłem wtedy na Śląsku, zawieźli mnie do szpitala i dostałem wyrok śmierci.

— Świat się skończył?

— Czułem się tak, jakbym się zderzył z życiem. Do tej pory o raku słyszałem w telewizji, a teraz miałem go w głowie. Atak miałem ostatniego dnia maja. Kiedy zaczął się czerwiec, nie był to już kolejny miesiąc roku. Później była operacja, ale musiałem się jakoś postawić do pionu. Teraz doceniam każdą chwilę. Stałem się koneserem życia. Zachwycam się wszystkim: smakiem kawy, kolorem poranka, zapachem powietrza na spacerze, głaskaniem psa. To wszystko daje mi szczęście.

— A wcześniej polityka i tylko polityka.

— Wcześniej wielu rzeczy nie zauważałem. Nie miałem takiej potrzeby. Teraz wiem, że warto zatrzymać się w biegu. Lepiej zrobić to samemu niż czekać na sytuację, która na nas to wymusza. A potem się okazuje, że czasami to, co robimy, nie ma kompletnie sensu.

— Polityka zeszła na drugi plan?
— Zweryfikowałem wiele rzeczy i wiele poglądów. Dzisiaj już nic nie muszę. Niczego sobie nie udowadniam. Teraz ważne jest zdrowie i rodzina, którą założyłem.

— Z Anią znacie się już długo.
— Bardzo długo! Poznaliśmy się siedem lat temu. Ona byłą dziennikarką gazety, a ja rzecznikiem SLD. Często dzwoniła do mnie z prośbą o komentarz. Miło nam się rozmawiało. Ale jeszcze nic nie wróżyło, że wpadniemy sobie w oko. Ot, fajna zawodowa relacja. Później przyszła do mojego szefa na rozmowę i wtedy zaiskrzyło. Zobaczyliśmy się w sejmie i znów zaiskrzyło. Potem była impreza, na którą przyszła i sama podjęła inicjatywę. Pamiętam, powiedziała mi wtedy: „Mam psa, mam mieszkanie, potrzebuję ciebie do szczęścia”. A potem, już po diagnozie, po operacji sama się oświadczyła.

— Długo się pan zastanawiał?
— To było zaraz po operacji. Podobno się rozpłakałem, ale nie pamiętam tego. Ja ją kocham, nie musiałem się zastanawiać. A jedyne, co pamiętam, to jak rozpaczliwie wołałem na sali operacyjnej: „Aniu, gdzie jesteś!?”. Potem przyszła, chciała być ze mną do końca. Jak wyszedłem ze szpitala, kupiłem bukiet róż, a koledzy z partii zorganizowali mi pierścionek zaręczynowy. Wtedy to ja ją poprosiłem o rękę. Musiało być wszystko jak należy. Klasycznie. Dzięki chorobie uświadomiłem sobie, jak ważna jest bliskość drugiej osoby. Nie pomoc fizyczna, ale to, że ktoś jest obok. Wtedy też znaczenia nabiera partnerstwo, małżeństwo. Gdy byłem w szpitalu, czekałem codziennie na Anię jak na anioła. Chociaż się śmieję, bo często odwiedzał mnie Leszek Miller i to właśnie jego nazywałem swoim żelaznym aniołem. Od lat. Teraz wszystko się zmieniło, bo on sam mówi, że jest tylko pomocnikiem anioła. To Ania jest najważniejsza.

— Czyli wymarzona żona.

— Na pewno! Ślub wzięliśmy trzy miesiące po operacji. Nie czekaliśmy długo, mobilizowała nas sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy. Zrobiliśmy sobie fajną uroczystość w urzędzie. Gdy wchodziliśmy na salę, leciała nasza ulubiona włoska piosenka „Il mondo” z filmu „Czarna miłość”. Wszystko wyglądało tak, jak chcieliśmy.

— Dostał pan nielegalny prezent ślubny.
— Słój z olejem konopnym? To była prowokacja medialna. Mam nadzieję, że sejm mi zrobi prezent i uchwali ustawę. Że zalegalizuje medyczną marihuanę. Bo tu nie chodzi o legalne palenie trawy. Tu chodzi o życie i zdrowie. Spotykam matki, których dzieci miały padaczki i zażywały olej. Wszystkie mówią, że dzieci zjechały z kilkudziesięciu do kilku napadów miesięcznie. To sukces. Te dzieciaki mogą cieszyć się dzieciństwem. Przecież najważniejszy jest komfort codziennego życia. W Czechach olej konopny dostępny jest w aptece, w Polsce trzeba latać po dilerach. Ale nie będę nic więcej mówił, bo jeszcze prokuratura zapuka do moich drzwi. Ale dostaję bardzo dużo sygnałów, że to uśmierza ból, że pomaga, że to potrzebne. Po zastosowaniu konopi łatwiej jest też przebijać się chemii do chorych komórek nowotworowych. Wszystko jest potwierdzone badaniami, więc dlaczego tego nie stosować? Nie wierzę w teorie spiskowe, ale mówi się, że jest bardzo duże lobby, które działa na rzecz nielegalizowania marihuany, bo ucierpi na tym rynek farmaceutyczny. Sam na razie wierzę w chemię. I będę ją brał, jak najdłużej się da. Uważam, że nauka niczego lepszego nie wymyśliła. Chemia ponad wszystko! Ale jeżeli coś może wspomóc jej działanie, to dlaczego z tego nie skorzystać?

— Miesiąc miodowy będzie domowy?

— Niestety tak. Może pojedziemy w rodzinne strony, żeby trochę odpocząć. I tak najważniejsze jest to, że jesteśmy razem. Nieważne gdzie. Zaraz po ślubie mieliśmy fajny poniedziałek. Spędziliśmy go pod kocem, piliśmy herbatę i oglądaliśmy seriale. To bardzo cieszy. Oj, bardzo.

— A polityką jeszcze się pan interesuje?
— Tyle o ile. Z przyzwyczajenia jedynie śledzę informacje w telewizji. Teraz patrzę na wszystko jak zwykły człowiek. A właściwie jak chorujący człowiek, jak pacjent. Wkurzam się też jak pacjent, bo służba zdrowia ma naprawdę wiele problemów. Lekarzy mamy świetnych, tylko system jest niedofinansowany i nieprzemyślany. To boli. Teraz to widzę jak na dłoni. Nie muszę oglądać telewizji, czytać gazet. Sam doświadczam. Sam walczę. I czekam na wizytę u lekarza na przykład pięć godzin. Szacunek dla pacjentów w Polsce to towar deficytowy. Oby tylko nie chorować w tym kraju.


Tomasz Kalita
Urodził się w 1979 roku w Bielsku-Białej. Politolog. Brał udział w wielu kampaniach wyborczych kandydatów na prezydenta oraz parlamentarnych. Od 2005 roku kierował zespołem programowym SLD. Jest współtwórcą podstawowego dokumentu polskiej lewicy: konstytucji programowej „SLD Polska Demokratyczna i Socjalna”. W latach 2008-2011 pełnił funkcję rzecznika prasowego SLD i Klubu Parlamentarnego SLD. W 2011 roku założył Centrum im. Ignacego Daszyńskiego. W tym samym roku został szefem zespołu doradców byłego premiera, przewodniczącego SLD Leszka Millera i doradcą wicemarszałka Jerzego Wenderlicha.

Komentarze (6) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. DONPEDRO #2162193 | 81.190.*.* 18 sty 2017 09:47

    Najważniejsze że jako komuch nawrócił się przed śmiercią ... Inni nie mieli takiej szansy ....

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-3) odpowiedz na ten komentarz

  2. Koska #2161935 | 83.31.*.* 17 sty 2017 20:19

    Jakim marihuana jest lekiem na glejaka? Ona raczej łagodzi objawy choroby ale nie wyleczy. Młody człowiek nie żyje pełen nadziei był nowotwory są straszne, dotykają ludzi w każdym wieku, nie znamy dnia ani godziny.

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  3. Wilsonian #2161835 | 89.66.*.* 17 sty 2017 18:23

    Chociaż w świetle medycyny raczej nie powinno się mówić o "medycznej marihuanie", to mimo to współczuję bliskim i podziwiam spokój w słowach tego człowieka który w tym wywiadzie czuć, mimo choroby nowotworowej i cierpienia z nią związanego

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

  4. Prawy #2161706 | 109.241.*.* 17 sty 2017 15:23

    Do tych co mówią, że trawka to narkotyk straszny i porównują ją do twardych syntetycznych narkotyków: Otwórzcie oczy, gdyby ten człowiek mógł legalnie mimo zaborczości rządów obecnego i poprzednich leczyć się przy pomocy kanabinoidów być może miałby szanse dziś żyć. Marihuana to lek na m.in na glejaka mózgu i lekooporną padaczkę.

    Ocena komentarza: warty uwagi (13) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. Iha #2161690 | 195.206.*.* 17 sty 2017 14:52

      17.10?

      odpowiedz na ten komentarz

    Pokaż wszystkie komentarze (6)