Poezja czyni miejsca większymi niż są

2015-05-29 16:51:10(ost. akt: 2015-05-29 17:05:25)
Wojciech Kass, poeta, dyrektor Muzeum K. I. Gałczyńskiego w Praniu

Wojciech Kass, poeta, dyrektor Muzeum K. I. Gałczyńskiego w Praniu

Autor zdjęcia: Beata Szymańska

O zaletach życia w lesie, roli poezji i przyszłości kultury rozmawiamy z Wojciechem Kassem, poetą, dyrektorem Muzeum K. I. Gałczyńskiego, który wziął udział w naszej konferencji Archipelagi Kultury Warmii i Mazur.
— Czy nigdy, ale to nigdy nie chciał pan uciec z Prania do miasta? Jednak to daleko od ludzi, w głuszy, pokrzywy i komary...
— Zanim przyjechałem do Prania, w mieście żyłem 33 lata. Dlatego tutaj ani jestem całkiem wiejski, ani miejski, ani prowincjonalny, ani centralny, ani człowiek przyrody, ani kultury. Nie mam zatem mentalnego kłopotu przechodzenia z jednego obszaru w drugi, bycia tam i bycia tu. Chyba że chodzi o pojemność przestrzenną, z tym gorzej. Miasto nie ofiarowuje mi horyzontu, natura tak. Statystycznie pole widzenia mieszkańca miasta ogranicza się do 20-30 m. Moje oko czuje się więc więźniem nazbyt ograniczonej perspektywy. Z drugiej strony oko szuka piękna, chce spoczywać na rzeczach pięknych. Czy architektura centrów handlowych, galerii, osiedli jest piękna? Chyba nie. Poza tym miasto to druga natura, ja żyję i pracuję w otoczeniu tej pierwszej, czyli przyrody. Mandelsztam powiedział, że natura to też Rzym, a Brodski, że architektura jest niczym innym, jak tęsknotą małpy do puszczy.

— Czy ktoś tam do was do Pania w ogóle przyjeżdża?
— Intensywnie przygotowujemy się do sezonu artystycznego, a więc pracujemy już na końcówkę czerwca, lipiec i sierpień. Na dzisiaj frekwencja jest już lepsza niż w roku ubiegłym, na co być może wpływ mają interaktywne lekcje edukacyjne, które wprowadziliśmy. Młody człowiek nie wytrzymuje prelekcji ani wykładów, po kilkunastu minutach ziewa i się wierci. Stąd przygotowaliśmy zajęcia, w których jest uczestnikiem, a nie widzem. To pragnienie uczestnictwa jest taki syndromem cywilizacyjnego ADHD. W każdym razie nauczyciele chętnie zamawiają u nas tego typu lekcje. A zatem grupa zwiedza muzeum, następnie odbywają się zajęcia, a na koniec odpoczywa i posila się przy ognisku. Ten pakiet (jakże nie lubię tego słowa): zwiedzanie Prania z przewodnikiem, lekcja, ognisko sprawiają, że wycieczki pozostają u nas przez trzy godziny. Większość, nie wszystkie.

— To ciekawe, że przyjeżdżają, bo poezja zawsze była elitarna. A dzisiaj, kiedy coraz mniej ludzi czyta cokolwiek, jest tym bardziej „trudna”.
— Tak, język poezji został wyparty z agory, z masowych mediów niemal ostatecznie, a powoli widać, że z domów kultury i bibliotek również. Poloniści też mają z nią trudności, a wielu z nich podchodzi do wiersza jak do mechanizmu, który należy rozebrać i złożyć. Da się ostatnio zauważyć taką tendencję: instytucje zapraszają poetę, ale najlepiej byłoby, gdyby nie czytał wierszy. Niech gada, plotkuje, komentuje, niech poprowadzi warsztaty z młodzieżą, byleby nie czytał wierszy. Poeta bez wierszy? To tak jak minister bez teki, pasterz bez owiec, drwal bez siekiery.

— Na czym polega fenomen Gałczyńskiego? Czy jest poetą na XXI wiek?
— Bardziej Gałczyński niż Miłosz, Herbert i wielu innych, a to może dlatego, że miał z nich największe wyczucie współczesności oraz tych pierwiastków, których od poezji oczekuje odbiorca. Jednym z fenomenów współczesności, czy też, jak woleliby intelektualiści, ponowoczesności, jest ruchliwość, a ta jest istotą języka i sensu poetyckiego u Gałczyńskiego. Z drugiej strony, kiedy pisze: „poezja to rytm święty, mowa inna” to nawiązuje do mitu orfejskiego, do archaicznego rozumienia tego, kim jest poeta. Gałczyński więc utrwala tradycję kulturowo-poetycką i podejmuje z nią dialog, a przy tym posługuje się rozmaitymi technikami języka i humoru, którymi schlebia masowemu rynkowi rozrywki.
A może należałoby postawić kwestie inaczej: czy wiek XXI będzie potrzebował poezji? Poezja jest uczuciowym widzeniem świata, a kąt nachylenia tego widzenia jest szczególny. Szczególny, bo poezja, jak to słusznie określił Ryszard Kapuściński, czuje się dobrze w tym, co niewidzialne, kruche i intymne. Tymczasem wiek przeszły jak i obecny swoje myśli, marzenia, sny, wizje i proroctwa powierzył maszynom, które z uczuciowym widzeniem świata nie mają nic wspólnego. Człowiek zaś coraz bardziej się do nich upodobnia, staje się racjonalny, pragmatyczny i daje się traktować użytkowo jak przedmiot.

— Jaki jest program tegorocznego lata w Praniu? Kto jest gwiazdą?
— Zacznę od tego, że tegoroczny sezon artystyczny odbędzie się już na nowej-starej scenie. Nowej, ponieważ wybudowana została „od pnia” z nowego materiału, nieco podwyższona i przyozdobiona nową scenografią autorstwa Tomasza Walesiaka, młodego scenografa z Warszawy. A stara, gdyż wciąż jest według projektu nieżyjącej Zosi Góralczyk-Markuszewskiej i pozostaje kurtyna jej autorstwa. W tym roku czekają nas dwie premiery spektakli słowno-muzycznych, a więc: „Olga Lipińska i Przyjaciele — gwiazdy Kabaretu” oraz „Wit Stwosz” Gałczyńskiego w reżyserii Ireny Jun. A gwiazdy? Hanna Banaszak, Olga Lipińska, Maja Komorowska, Anna Dymna, Dorota Miśkiewicz, Hanna Śleszyńska, Krystyna Tkacz, Lidia Sadowa, Anna Cieślak, Andrzej Jagodziński, Grzegorz Turnau, Janusz Strobel, Jacek Kleyff, Marek Napiórkowski, Robert Rozmus, Czesław Majewski, Igor Przebindowski, Kacper Kuszewski, Wojciech Wysocki, Paweł Wawrzecki, Krzysztof Orzechowski.

— A co będziecie robić zimą, jak wszyscy wyjadą?
— Będziemy celebrować codzienność, którą większość z nas traci z oczu i zamienia w mechaniczne czynności, których potem nie pamięta. Będziemy celebrować niespieszną i mrówczą pracę oddzielając jak ziarenka od plew sprawy prawdziwe i wartościowe, od rzeczy fałszywych i fikcyjnych, rzeczy ważne i poważne, od rzeczy nieważnych i nijakich, biurokrację od roboty, która w glinie ma budulec. Ale przede wszystkim będziemy celebrować myślenie oraz pogłębiać naszą pracę i życie, bo myślenie, rzeczywista praca, głębokie odczuwanie życia jest zagrożone. Czy pamięta pani, co napisał niemiecki pisarz z Ostródy, Hans Helmut Kirst? „Mazur zimą siedzi i myśli. A jak wymyśli, to tylko siedzi”. Ale my będziemy myśleć siedząc, będziemy czule troszczyć się o Pranie oraz jego niepowtarzalne światło. Nie będziemy chciwie, żarłocznie, agresywnie napierać na bliższą i dalszą okolicę, nie będziemy pożądliwymi, nachalnymi i zawistnymi osobnikami, ale będziemy myśleć i głaskać puszczańsko-powiatową dookolność.

— Co będzie z kulturą w XXI wieku? Na przykład w 2060 w Polsce?
— Te rzeczy mogły być przewidywalne wiek temu, ale nie obecnie. Znamionami czasu, w którym żyjemy, są nieprzewidywalność, dezorientacja i niebywałe wprost przyspieszenie procesów kulturowych oraz technologii. Ruchliwość i zmienność są jak demony spuszczone z łańcucha. Coraz trudniej myśleć w kategoriach zapuszczania korzeni, długotrwałych ustaleń, stałych punktów zaczepienia, fundamentalnych wartości, które kiedyś przechodziły z dziadów na wnuków, z ojców na synów. Daleko idące pęknięcia i podziały przechodzą obecnie przez nasze rodziny, domy, a cóż dopiero mówić o sąsiadach, dalszej okolicy, regionach, państwach? Dlatego nie chcę wróżyć, bo wszystko, dosłownie wszystko jest możliwe. Za dużo koni ciągnie to furmankę planetę w rozmaite strony.

MZG

* Tytuł pochodzi z wiersza Wojciecha Kassa „Gra w marynarza”