Tajemnice kuferka dziadka Franciszka

2014-06-07 16:01:01(ost. akt: 2014-07-02 09:59:02)

Autor zdjęcia: Władysław Katarzyński

— Miałem dziesięć lat, kiedy na strychu naszego domu znalazłem żołnierski kuferek mojego dziadka Franciszka — wspomina Ryszard Łopatka. — Wypełniony był po brzegi dokumentami. Widząc moje zainteresowanie, dziadek uśmiechnął się i rzekł: Jesteś już na tyle duży, żeby opowiedzieć ci o moich wojennych przeżyciach.
Kuferek Franciszka Opioły, dziadka Ryszarda Łopatki, mieszkańca Szczytna, miłośnika historii i kolekcjonera staroci, stoi na honorowym miejscu w jego domu. Zawiera dokumenty z I wojny światowej, w tym rodzinne fotografie i listy z frontu. Oprócz tego w zbiorach jest kilka albumów z pocztówkami z tego okresu. Przenieśmy się w tamte czasy, wielkich konfliktów i tragedii.

Bracia ruszają na wojnę
W 1910 roku Franciszek Opioła, mieszkaniec wsi Ratnawy koło Wojnicza, Małopolska, zabór austriacki, zostaje powołany do austriackiego wojska. Służy w Zenicy w Bośni w 57. pułku piechoty. Jak później wspominał, kiedyś wizytował ich pułk sam cesarz Franciszek Józef, którego przyjmowano z wielką pompą, a w kompanii honorowej był właśnie Opioła.

28 czerwca 1914 roku. W zamachu w Sarajewie, w Bośni, na terytorium Austro-Węgier, ginie austriacki następca tronu arcyksiążę Franciszek Ferdynand Habsburg. To wydarzenie staje się pretekstem do wypowiedzenia Serbii wojny przez Austro-Węgry. Tak rozpoczął się w Europie wielki konflikt zbrojny.

Koniec lipca 1914 roku. W rodzinnym domu Wawrzyńca i Marii Opiołów w Ratnawach panuje ogromne przygnębienie. Siedmiu ich synów: Stanisław, Wawrzyniec, Franciszek, Jan, Błażej, Stefan i Władysław przywdziewa mundury austriackiej armii i rusza na front, aby walczyć za cesarza Franciszka Józefa I. — Matka pobłogosławiła synów, wręczając święte obrazki i modląc się do Boga, żeby powrócili cali i zdrowi — opowiada pan Ryszard.

Dla najmłodszego z braci, Jana, gefrajtera 27. cesarsko-królewskiego górskiego pułku ciężkich karabinów maszynowych wojna kończy się dość szybko. Jego oddział, złożony głównie z Czechów, poddaje się Rosjanom bez walki. Z niewoli rosyjskiej przychodzą do domu ocenzurowane kartki pocztowe. Nie można w nich narzekać, trzeba pisać, że jest wszystko w porządku. Kiedy w 1917 roku w Rosji wybucha rewolucja, korespondencja od Jana ustaje. Co więcej, po Janie znika wszelki ślad. Późniejsze poszukiwania przez Czerwony Krzyż nie dają żadnego rezultatu.

Trujące grzyby we frontowej kuchni
Dziadek Franciszek wojował na serbskim froncie dwa lata. Serbowie byli bardzo waleczni, więc nękany przez nich jego oddział często był zmuszany do odwrotu. A ponieważ wróg nie brał jeńców, tylko schwytanych zabijał, więc i dla nich nie było litości.

— Kiedy dorosłem, dziadek Franciszek wyznał, że ma na sumieniu dwóch Serbów — wspomina pan Ryszard. — Raz sam zabił z karabinu serbskiego wartownika, drugi raz był w plutonie egzekucyjnym, który rozstrzelał serbskiego cywila.

A było to tak. Podczas jednego z odwrotów oddział Opioły został ostrzelany z pobliskiej wsi. Żołnierze zaczęli przeszukiwać domy. W sieni któregoś z nich odkryto dymiącą strzelbę. Podejrzenia padły na starszego człowieka, jedynego w domu mężczyznę. Przewiązano mu oczy opaską, zaprowadzono za stodołę i tam zastrzelono. — Dopiero za drugim razem, na powtórny rozkaz. Za pierwszym nie chciał zabić nikt — opowiadał wnukowi dziadek Franciszek. W oddziale, nękanym przez Serbów często panował głód. Pewnego razu jeden z żołnierzy nazbierał grzybów i przyrządził je na kuchni, mimo podejrzeń, że mogą być trujące. I zmarł w męczarniach.

Było sobie siedmiu braci
Franciszek był na froncie serbskim, Błażej trafił na front karpacki. Walczył tam w bardzo ciężkich warunkach. Miesiącami mókł gefreiter Opioła w wypełnionej wodą ziemiance, a kiedy przyszła zima, odmroził sobie obie nogi. Opowiadał po latach rodzinie, że walki były przerywane jedynie na Boże Narodzenie lub Wielkanoc. — W obu armiach byli Polacy — mówił dziadek Błażej. — Kiedy przychodził czas świąt, wołali do siebie z okopów, żeby nie strzelać, po czym żołnierze obu armii spotykali się na neutralnym gruncie. Utyskiwali między sobą na bezsens wojny, wspominali rodziny, częstowali nawzajem chlebem i kiełbasą, wódką, co tam kto miał.

Inny frontowiec, brat Wawrzyniec Opioła, odniósł lekką ranę. Ciężko ranny został natomiast w 1915 roku na froncie Franciszek Opioła. Odłamki z rozrywającego się szrapnela trafiły go w głowę i prawą rękę. Został odwieziony do lazaretu w Insbrucku a następnie na rekonwalescencję do szpitala w Ostrawie Morawskiej. Do rodzinnego domu wrócił pod koniec 1915 roku i wziął się za gospodarkę.

— Najdłużej, bo aż pięć lat, walczył na froncie Stanisław, kanonier 12. pułku polnej ciężkiej artylerii — opowiada Ryszard Łopatka. — Pod koniec wojny został przerzucony na front włoski. Zmarł na malarię w Portogruaro pod Wenecją. Pochowano go na tamtejszym cmentarzu wojennym w kwaterze zbiorowej. Rodzina dowiedziała się o tym z kartki pocztowej wysłanej z pułku do rodzinnego domu.

Pan Ryszard snuje opowieść o wojennych losach siedmiu braci Opiołów, zarazem pokazując mi związane z tym dokumenty. Na przykład zdjęcie oddziału z Franciszkiem Opiołą, kapralem 57 pułku piechoty z czasów, kiedy był poborowym i służył w Zenicy. List od znajomego Z. Łaski do Franciszka do Insbrucka. Czy też kartka od Jana z niewoli rosyjskiej do matki: "Kochana mamo, donoszę Ci, że do niewoli jestem wzięty. Pozdrawiam Was". Jego ostatni list.

Historia zatoczyła krąg
11 listopada 1918 roku zakończyła się wojna, zwana później I światową. Zginęło w niej 8-10 milionów ludzi, a liczba rannych była dużo wyższa. Wojna przyniosła koniec monarchii Austro-Węgierskiej, w armii której służyli bracia Opiołowie. Do domu z frontu z siedmiu wróciło pięciu. Franciszek Opioła, który był najstarszy, przejął po rodzicach gospodarstwo. Inni się rozjechali.

— Może kiedyś, jak Pan Bóg pozwoli, pojadę do Włoch, żeby odnaleźć grób Stasia! — mawiał dziadek Franciszek, wspominając zmarłego na malarię brata. Niestety, nigdy nie udało mu się zrealizować tego zamiaru. Zmarł 24 czerwca 1968 roku w Wojniczu. Ryszardowi Łopatce też nie udało się też pojechać do Włoch. Ale kiedyś samo życie dopisało dalszy ciąg tej historii. Pewnego dnia 1993 roku do Szczytna przyjechała w interesach grupa włoskich biznesmenów. Zatrzymali się w hotelu "Leśna", gdzie w charakterze barmana pracował Ryszard Łopatka. Znał niemiecki, a tym językiem posługiwał się jeden z Włochów, nazwiskiem Remo Paro. Opowiedział mu o swoim dziadku Stanisławie. I co się okazało? Tamten mieszkał 15 kilometrów od Portogruaro! Obiecał, że się tam wybierze i odnajdzie miejsce pochówku Stanisława.

W kilka miesięcy później Łopatka otrzymał przesyłkę z Włoch. Wewnątrz był plik fotografii, w tym zdjęcie kwatery nr 7 z cmentarza wojennego w Portogruaro, w której spoczywa brat Stanisław. Nadawcą przesyłki był wspomniany Remo Paro. Na wspomnianym cmentarzu leży 465 Austriaków, Polaków, Węgrów, Słowaków i Czechów. — Gdy po jakimś czasie spotkałem w Szczytnie ponownie Remo Paro, powiedziałem mu, ledwie hamując wzruszenie: grazie mille, bardzo dziękuję! — kończy Ryszard Łopatka. I zamyka kuferek.



Władysław Katarzyński